filip | 1 Lutego 2015 g. 11:14
Dowcip kończący się tą pointa ma brodę dłuższą, niż Święty Mikołaj, dlatego nie zamierzam go przytaczać. Dzisiaj po dłuższej nieobecności chcę opowiedzieć dwie historie...
Pierwsza miała miejsce w wietrznych Kielcach. Pan trener Hajto zadebiutował wówczas na ławce trenerskiej Jagiellonii. Przed inauguracją rundy wiosennej A.D. 2012 wydawało się, że co jak co, ale największym kapitałem nowego trenera będzie podniesienie medialności naszego klubu. Najpierw wojna o licencję, z „zasłużonym” dla Jagi Wojciechem Łazarkiem, potem kiedy wszystko skończyło się happy endem, opowieści o budowaniu niemieckiej jakości, pracy przez dwadzieścia lat. Dobrze, że nie usłyszeliśmy, że pan trener miał zawsze Jotkę w sercu... Przenieśmy się do pewnego mroźnego i wietrznego (a jakże!) dnia na Arenie Kielc. Atmosfera podobna, do obecnej u nas, bo komendant wojewódzki walczy o swój przyszły awans do samej stolicy(!). Na boisko wybiega nowa Jaga. Z Rasiakiem, Dzalamidze i Kupiszem... na lewej obronie. Meczu opowiadać nie będę. Każdy pamięta jak debiutant wzięty, do Korony, z czwartej ligi najpierw przesuwa Gusica, a potem dobija piłkę wypluta przez Grześka i Scyzory cieszą się z trzech punktów. Teraz do sedna konferencja prasowa. Po wypowiedzeniu szeregu oklepanych dyrdymałów, czas na pytania i w tym momencie wybucha bomba. Dziennikarz pyta się, oczywiście w inny sposób, gdzie była ta walka i niemiecka precyzja, której obietnice przez co najmniej dwa tygodnie wcześniej wyskakiwały z każdego medium jak królik z kapelusza? Odpowiedź w stylu ja wiem lepiej, a jak nawet nie to patrz punkt pierwszy. Z resztą zobaczcie sami od 6:10 (link do omawianej konferencji prasowej obok).
Niestety dla Hajty adresatem tych słów okazał się nie kto inny tylko... Jerzy Kułakowski z Radia Białystok, człowiek który jeździł za Jagą po czwartoligowych pastwiskach, kiedy wielu obecnych kibiców, budowało stadiony, ale z piasku na palcu zabaw. Niby nic wielkiego, ale każdy inny człowiek, przychodząc do nowej roboty, najpierw sprawdza z kim na co może sobie pozwolić, a potem kłapie dziobem... Ponoć potem pan trener zabrał pana redaktora na kolację i przeprosił (Admin: Plotka została obalona przez samego zainteresowanego - przeprosin i kolacji nie było :) ).
Mija pół roku znowu porażka, znowu dwa zero, znowu przy gównianej atmosferze na trybunach, znowu dziennikarz (tym razem z naszej redakcji) zadaje pytanie o jednego z ulubieńców Hajty i co mamy? Znowu to samo... Znowu argumenty, że ja grałem w piłkę, a pan się nie znasz, znowu ja wiem lepiej... Cóż można zrozumieć wiele, ale na pewno nie krótka pamięć naszego trenera. Mało brakowało, a pan Tomasz wykrzyknął by tytułowe, a poza tym to u was biją murzynów! Nie chcę się już nad nim znęcać, podawać przykładów wspaniałych piłkarzy, którzy okazali się słabymi trenerami (Bakero, Boniek?), ale na litość boską! Gdyby ktoś miał jaja mógł przypomnieć naszej alfie i omedze, jak się kopał w czoło, kiedy mijał go Pauleta, jak pokazał w stronę Żylety fucka po meczu Legii z Schalke, jak na weszło opowiadał coś o klubiku kupującym na prawo i lewo i dostającym TYLKO -10pkt , a oni z biznesplanem zakładającym budowanie budżetu w oparciu o sprzedaż pamiątek (ŁKS), nie dostają licencji, to i tak chyba nie spuścił by nadmiaru powietrza z jego ego. Mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Po porażce, kiedy skórokopy przechodzą obok meczu trzeba spuścić głowę i opowiedzieć na pytanie czemu gra wynalazek A czy B, a nie X czy Y... Oczywiście można wszystko zwalić na kiboli, ale tym razem, ciężko będzie za wyczyny panów piłkarzy obciążyć ich winą, natomiast ględzącego trenera można bez problemu... Czasem mam wrażenie, że trenuje nas nowy „the special one”, szkoda że w tej chwili jest to „the only one won game...”
Powiązane linki: