Po każdym przekręcie sędziowskim wykonanym w stosunku do Żółto-Czerwonych przywoływałem znak zapytania: przypadek? No ale ileż tych przypadków może być! Coraz bardziej wygląda na to, że to jednak nie przypadek, i że niejaki Gil również dołączył do bandy morderców sportowego ducha i zabójców Jagiellonii. Bandy całkowicie bezkarnej, trzeba dodać, na którą nie ma żadnego bata niestety. Banda ta składa się z tak zwanych sędziów głównych i ich pomagierów uważanych za asystentów liniowych.
U Gila takim pomagierem jest boczny ślepak liniowy, niejaki Sadczuk, który nie zaliczył testów wydolnościowych przeprowadzonych niecały miesiąc temu w Spale, a zatem nie powinien być w ogóle dopuszczony do asystowania. Ale został dopuszczony, i w ostatniej fazie środowego meczu Legii z Jagiellonią zasygnalizował przewinienie, którego w ogóle nie było (rzekoma ręka Popchadze w polu karnym), czym wydusił dla Legii karnego z dupy, załatwiając warszawianom wynik na 1:0. To nie pierwszy taki wyczyn tego sapacza brzeżnego. W roku 2010 Wojciechowski, ówczesny właściciel Polonii Warszawa, chciał go pozwać do sądu za wydrukowanie meczu z Ruchem, gdzie Sadczuk nie zasygnalizował ofsajdu i zabrzanie zdobyli niezasłużonego gola ze spalonego.
Nic dziwnego, że trener Probierz był rozżalony aż do bólu: „Mamy marzenia, a ktoś nam je niszczy. Zastanówmy się nad sensem polskiej piłki. Po co w takich sytuacjach trenować i grać?”. A potem oświadczył, że chyba pierdolnie sobie w domu whisky. Madera z kolei stwierdził, że sędziowie są cały czas zesrani, a Pazdan zawiadomił wszystkich, iż mu gil stanął w nosie. Interia podsumowała: „Najlepszym zawodnikiem Legii w środowy wieczór był sędzia Paweł Gil.”
Finał sezonu zbliża się wielkimi krokami, role dawno już zostały rozdzielone między możnych tej ligi, a tu nagle między ich nogi zaplątała się jakaś tam zakichana Jagiellonia, która od miesięcy jakby nigdy nic okupuje tak potrzebny komu innemu trzeci stopień podium, a teraz nawet dostała apetytu na wyższy. Co za skandal! Czyż nie trzeba jej wreszcie przywołać do porządku, i wskazać, gdzie jest jej właściwe miejsce w szeregu!?
Wroga Jagiellonii drukarnia szaleje zatem na całego. To, co nie udało się jej w Poznaniu, bo tam nasi zawodnicy uzyskali zbyt wielką przewagę nad sędzią i nie dali mu szansy na wykazanie się, sprawdziło się w Warszawie. Największy błąd Żółto-Czerwonych polegał bowiem na tym, że nie uprzedzili oni arbitra zapobiegawczym zdobyciem bramki (a dobre szanse na to mieli i Tuszyński i Grzyb), przez co oddali inicjatywę tak zwanym sędziom, w tym przypadku Gilowi i jego bocznym ślepakom liniowym, a zwłaszcza Sadczukowi. W ten niestety sposób całkowicie zdali się na łaskę i niełaskę morderców ducha sportowego, usprawiedliwiających swoje chamskie przekręty zwykłymi błędami, jakich podobno nie da się wykluczyć podczas spotkań piłkarskich. Ci siepacze są na tyle bezczelni, iż ciężką patologię nazywają normą. Pytanie tylko, dlaczego owa „norma” jest nastawiona głównie na ciągłe odbieranie punktów Jagiellonii, podczas gdy innym zespołom odbiera znacznie mniej, a niektórym wręcz dodaje. Co to za kurewska norma, pytam uprzejmie?
Gil ze swoją szajką często przymykał oczy na faule, których ofiarami padali Żółto-Czerwoni, nie odgwizdał ataku Bereszyńskiego na Frankowskiego w polu karnym (przewinienie nie było ewidentne, ale gdyby arbiter zarządził karnego to by się wybronił), zignorował brutalny atak Dudy na Drągowskim (z czerwonej kartki też by się czarny wybronił), lecz za to gdy piłka została nabita na rękę Popchadze, wskazał na wapno. Karny z dupy. Tak orzekli WSZYSCY: dziennikarze, eksperci, Sławek Stempniewski z Canal+, a nawet szef Kolegium Sędziów PZPN Zbigniew Przesmycki. Odezwał się też nawet w końcu sam prezes PZPN Boniek: „Zwróciłem się do przewodniczącego Polskiego Kolegium Sędziów o jak najszybsze wyjaśnienie tej sprawy. Do czasu jej rozstrzygnięcia, wnioskuję do Polskiego Kolegium Sędziów o natychmiastowe zawieszenie Pawła Gila i Piotra Sadczuka w sędziowskich obowiązkach. Sam przewodniczący Przesmycki wobec braku nadzoru nad sędziowską obsadą, został upomniany przeze mnie naganą.”
No i co z tego? Ani punktu, ani trzech Jagiellonii to działanie nie doda, ani nie zwróci…
Spisek sędziów i ich mocodawców przeciwko Jagiellonii najlepiej uwidacznia „bezbłędna tabela”, bardzo skrupulatnie prowadzona przez Ekstraklasę.net, gdzie faktyczne wyniki są weryfikowane po analizie pomyłek sędziowskich. Stan po kolejce 33. jest następujący.
Jagiellonia to zespół, którego dotknęło najwięcej, bo aż 18 niesłusznych a istotnych decyzji sędziowskich. Na jej korzyść natomiast sędziowie pomylili się zaledwie 4 razy. W sumie skutkowało to aż 5-krotnym wypaczeniem wyników na niekorzyść Jagi. Na korzyść: ani razu. Jagiellonia, z dorobkiem 33 punktów, powinna być liderem ekstraklasy.
Drugą pozycję w tej tabeli zajmuje Lech: 33 punkty. Błędów na minus: 7, na plus: 7. Mecze na minus: 1, na plus: 2.
Trzecia jest Legia: 29 punktów, błędy na minus: 5, ale na plus: 13 (!). Meczów, gdzie sędziowie wypaczyli wynik na minus: 2, natomiast gdzie wypaczyli na plus: aż 7 (!). Co by ta Legia zrobiła bez sędziów… Aż strach pomyśleć.
I tak dalej, i tak dalej. Zresztą, każdy może sobie sprawdzić całą tabelę sam. Polecam. Nawet pobieżny rzut oka na nią potwierdza, że liczba tak zwanych błędów sędziowskich na niekorzyść Jagiellonii w sposób wręcz szokujący wykracza poza średnią. Już przestałem się łudzić, że to przypadek. Szlag by to trafił.
Czop
(foto: interia.pl)
W uzupełnieniu, wklejam cały akapit autorstwa Jakuba Seweryna z Ekstraklasa.net, odnoszący się do skandalicznego Gilowo-Sadczukowego sędziowania ostatniego meczu Legii z Jagą.
Legia Warszawa – Jagiellonia Białystok 1:0 (Paweł Gil) -> zweryfikowane na 0:0
Ojej. Tak krótko pod kątem sędziowskim można skomentować spotkanie przy Łazienkowskiej. Pawłowi Gilowi ten mecz zupełnie się wymknął spod kontroli, ale przez dłuższy czas jego błędy nie miały wpływu na przebieg spotkania. W końcówce, a tak naprawdę już w doliczonym czasie gry to się jednak zmieniło.
Zaczynamy od sytuacji Ondreja Dudy, który za swoje chamskie zachowanie wobec Bartłomieja Drągowskiego zasłużył na czerwoną kartkę. Tutaj nie było mowy o jakiejkolwiek walce o piłkę, bo ta dawno była już w rękach bramkarza Jagiellonii. Wobec tego, za kopnięcie rywala Słowak powinien wylecieć z boiska.
Jagiellończycy tuż przed decydującą akcją domagali się odgwizdania rzutu karnego za faul Bartosza Bereszyńskiego na Przemysławie Frankowskim. Cóż, kontakt na pewno był, ale wydaje się on być delikatny. Napastnik szukał tej jedenastki i wydaje się, że ten kontakt nie spowodował jego upadku. Dlatego też przyznajemy rację sędziemu, choć i z podyktowania rzutu karnego też by on się wybronił. Tylko czy w takim momencie powinno się gwizdać tak kontrowersyjną jedenastkę?
To pytanie należy też zadać panu Piotrowi Sadczukowi, asystentowi Pawła Gila, którego autorstwa była decyzja o podyktowaniu Legii tej błędnej jedenastki z ostatniej minuty doliczonego czasu gry. Sędzia Gil tej sytuacji nie widział i zaufał bardzo impulsywnie wyrażającemu swoją opinię na temat zagrania piłki ręką przez George’a Popchadze asystentowi. To był błąd, bo ręki Popchadze w żaden sposób nie da się zakwalifikować jako przewinienie. Nie ma ruchu ręki do piłki, nie ma szans na uniknięcie kontaktu ręki z piłką, bowiem Popchadze jest trafiony z odległości trzech metrów, a cała sytuacja jest zupełnie przypadkowa. Duży błąd sędziego, w związku z czym weryfikujemy wynik na 0:0.
W internecie, głównie ze strony warszawskiej, można znaleźć kilka różnych argumentów. Te w stylu ‘ręka to ręka’ nadają się tylko do śmietnika. To, że ręka nie jest przy ciele, też nie ma znaczenia w momencie, gdy mamy do czynienia z piłką ‘nieoczekiwaną’, jak w tej sytuacji. (Piłka ‘oczekiwana’ dotyczy sytuacji, w których obrońca celowo blokuje zagranie rywala, czy też ma czas na uniknięcie kontaktu ręki z piłką). W omawianej sytuacji liczy się tylko naturalne ułożenie rąk, a takowego nie można odmówić Popchadze. Wielu kibiców Legii porównuje tę sytuację do ręki Dossy Juniora, którą Paweł Gil odgwizdał rok temu we Wrocławiu. Przy obecnych interpretacjach to są zupełnie różne sytuacje. I choć my wcale nie uważamy, że w tamtym przypadku Śląskowi należał się karny (co sugerowali przewodniczący Przesmycki oraz prezes Boniek, który wysyłał nawet zapytanie do UEFA), to nie można tych sytuacji porównywać. Dossa Junior wie, że Paixao będzie strzelał i w ten sposób chce blokować jego uderzenie, czyli mamy piłkę ‘oczekiwaną’ – przypadek, w którym obrońca nie może rękoma powiększać obrysu ciała, jeśli nie chce być za to ukarany. W przypadku Popchadze sytuacja jest zupełnie inna. Gruzin dopiero dobiega do rywala, nie wykonuje jeszcze żadnej interwencji i jest z bliska trafiony w naturalnie ułożoną rękę, dlatego też nie ma przewinienia. Już na starcie obie sytuacje z punktu widzenia sędziego są zupełnie inne.
0:2
-:-