Redakcja | 1 Lutego 2015 g. 11:14
Piątek trzynastego marca 2009 r. okazał się pechowy dla Legii a szczęśliwy dla Jagiellonii, a tak się tego dnia bałem, choć w prognozach optymistycznie obstawiałem wynik właśnie 2:1. Musiałem zrobić wszystko, aby pójść na to spotkanie (co ze względów zawodowych udało mi się dopiero w ostatniej chwili). A później oglądnąłem sobie to wszystko jeszcze raz w TV.
Najważniejsze, że po 17 latach, nareszcie Legia legła pod ciosami Jagiellonii!!! Jak napisał na Forum Kibiców Jagiellonii Białystok MatiBKS: Świetny mecz... dla takich chwil warto żyć.
A wszystko odbyło się w arktycznym klimacie, tak jak w czasie meczu z Arką, tyle że mróz był mniejszy. No i wokół boiska zamontowane zostały elektroniczne bandy, odwracające uwagę od tego całego prymitywu stadionowego w jego remontowej fazie, nadające widowisku cechy nowoczesności. Zapełniły się w końcu dolne partie trybuny VIP, choć miało to niewielki związek z akcją klubu „Jaga z Seniorami” bo seniorów znalazła się tam naprawdę garstka (może nie do wszystkich uprawnionych dotarła informacja o takiej możliwości). Rozprowadzano też najnowszy numer „Magazynu Jagiellonia” jeden z najciekawszych. Kto przegapił, może go nabyć m.in. w JagaSklepie, który został wydawcą Magazynu, oraz w Cescomie.
Gra jak z nut
Co do samego przebiegu meczu, to nie powiem nic odkrywczego, jeśli stwierdzę, że Jaga zagrała u siebie drugi z rzędu fantastyczny mecz, jaki każdy kibic chciałby oglądać za każdym razem. Zespół zaczął skromnie, ale z każdą minutą nabierał rozpędu, nie przejmując się straconym golem, za którego trudno zresztą obciążać bramkarza czy też kogoś innego. Po wykonaniu rzutu rożnego Gikiewicz najzwyczajniej w świecie nie był w stanie opanować piłki i tylko ją odbił, futbolówka gdzieś tak z metr przejechała się po poprzeczce, i jak zjawa spadła prosto na Chinyamę. Ten barkiem uderzył w piłkę (która znalazła się w siatce), a główką w głowę Jareckiego (która znalazła się w bandażu). Tutaj Legia miała po prostu niesłychane szczęście. Był to dla niej, jak się później okazało, uśmiech losu na otarcie łez. A Gikiewicz w przekroju całego meczu bronił bramki fantastycznie.Generalnie, Jaga grała jak z nut. Dryblingi, rozciąganie gry na boki z jednego skrzydła na drugie, akcje z klepki, montowanie kontr, odbiór piłki mimo naturalnych w tych sytuacjach błędów naprawdę godne podziwu. Linia pomocy (szczególnie w drugiej połowie) miażdżyła Legię w środku pola, atak psuł nerwy przeciwnikowi, a obrona była dla gości murem nie do przebycia i zachowała czyste konto, mimo tego dziwnego gola Chinyamy.
Atak śmierci
Grosicki pędzał po polu niczym mały diabełek. Silnik 5,0 V12 jak określił go telewizyjny sprawozdawca. Zaliczył asystę, szkoda, że nie strzelił bramki, bo mu się to należało. Za jego występ warto zapłacić dodatkowo te głupie 50 tys. zł + VAT. Działaczom, którzy zdecydowali się na to, aby go wstawić na ten mecz, należą się słowa uznania. Jest to dowód na to, że klubowi naprawdę zależy na wynikach.Franek też robił swoje. Niewiele biegał po boisku, ale wciąż czyhał na okazje. Jego bramka, po podaniu Króla, wymierzona Legii piętą jakby od niechcenia, kwalifikuje się do bramki sezonu. Żaden piłkarz w Polsce nie byłby w stanie tak strzelić powiedział komentator telewizyjnej transmisji. A drugi dodał: Jest to człowiek o magicznych „touches” jak mówią w Stanach. Strzelił „angielką”. Nieprawdopodobna bramka. W czasie swojego krótkiego pobytu w Jagiellonii, po 3 meczach Franek został naszym najskuteczniejszym strzelcem w sezonie (zdobywając 3 gole i błyskawicznie zrównując się dorobkiem z Arifovičem), oraz najskuteczniejszym w rundzie wiosennej strzelcem ekstraklasy. Do wdarcia się do dziesiątki najlepszych snajperów wszech czasów polskiej ekstraklasy brakują mu jeszcze tylko trzy trafienia.
Jak widać, nasz „atak śmierci” rozbudowuje się. W jego skład wchodzi coraz więcej zawodników. W spotkaniu z Arką włączył się do niego Zawistowski (gol), a w meczu z Legią dołączył Jarecki (gol), który po starciu pod bramką Jagiellonii biegał po boisku z opaską na głowie niczym jakiś szalony Indianin.
Nie ma drewniaków!
Można by było doszukiwać się słabszych punktów, ale naprawdę po co, skoro doszło do epokowego zwycięstwa, na które zapracowali (gryząc trawę) wszyscy zawodnicy Jagiellonii, nie zapominając oczywiście o trenerze Michale Probierzu. W tym spotkaniu nikt się nie obijał, każdy robił swoje. Nikt nie zawiódł, nikt nie zasłużył na miano „drewniaka” w przeciwieństwie do wielu meczów z rundy jesiennej. Skoro więc wymieniłem już kilka nazwisk, to dla sprawiedliwości dziejowej trzeba dodać też i pozostałe: Norambuena, Cionek, Skerla, Hermes, Zawistowski, Bruno, Matuszek, Lewczuk, Fidzukiewicz. Hermes co prawda początkowo miał dużo odbiorów, ale też i wiele gapowatych strat, lecz po przerwie wziął się w karby i przeszedł samego siebie. Zaś co do Bruno, to można o nim powiedzieć tylko tyle, że w piątkowym meczu słynny Roger okazał się przy nim cieniem. Przyczyny metamorfozy Bruno są dość tajemnicze. Gminna wieść niesie, że podobno ćwiczył w jakimś egipskim klubie. Jest to nieprawda. Bruno przyznał w wywiadzie dla Gazety Białystok, że wcale w Egipcie nie był. Miał tam pojechać, ale jego agent mu tego nie załatwił: Rzeczywiście menedżer szukał mi klubu, ale nic z tego nie wyszło. Miałem obiecane różne rzeczy, ale potem okazało się, że nic nie jest dogadane z żadnym klubem, i po prostu nie grałem przez ten czas w piłkę przyznał bez bicia. Cały czas byłem w kontakcie z Jagiellonią, a że miałem ważny kontrakt, to się porozumieliśmy i postanowiłem wrócić. Chcę pokazać, że potrafię dobrze grać w piłkę. Zatem nie przypisujmy Egiptowi jakichś cudownych właściwości terapeutycznych. Przemiana dokonała się wewnątrz samego zawodnika. Poczuł, jak to jest łyso i głupio być na lodzie, i teraz ma motywację do gry. No i o to chodzi. W sumie, w 62. minucie Jarecki walnął gola na 2:1, po czym Jaga wybiła Legię z rytmu, zamurowała bramkę, i było pozamiatane. Później zarówno Jagiellonia jak i Legia miały parę dobrych okazji na zmianę wyniku, ale nic takiego się nie stało. Legii nie pomógł nawet wielkopański gest głównego arbitra Lyczmańskiego, który zamiast do pierwszej połowy, doliczył do drugiej aż 4 minuty (a w praktyce 5 min. i 10 sek.). O ile w pierwszej połowie dałoby się to usprawiedliwić faulem Grosickiego na Komorowskim oraz dymem, który powiał z trybun (oj, będzie chyba kara, nie tyle za dym, co za efekty pirotechniczne), to w drugiej nie miało to najmniejszego uzasadnienia. Ale Legii ten gest i tak nic nie pomógł, nawet w zremisowaniu tego spotkania.
Niesamowity doping
Efekty pirotechniczne racowiska, przeprowadzone na Łuku, były co prawda widowiskowe, dym niewiele przeszkodził w meczu, ale PZPN prawdopodobnie niechybnie nałoży karę. Jak jednak twierdzą organizatorzy tego spektaklu (wg Forum Kibiców Jagiellonii Białystok), było to działanie celowe, z premedytacją:
W pierwszej połowie zaprezentowaliśmy mini-oprawę składającą się z transparentu o treści: „Delegat jest wściekły, policji posiłki, a to tylko nasz wkład w rozwój młodzieżowej piłki na którym namalowani byli: postać wściekłego delegata, równie wściekłego policjanta oraz uśmiechniętego ultrasa i młodego piłkarza. Niewtajemniczonych informujemy, że kary nakładane za odpalenie pirotechniki są przeznaczone na szkolenie młodzieży, więc jest to w pewnym sensie nasz wkład w rozwój polskiej piłki nożnej. Całość dopełniło kilkadziesiąt rac, ponad 100 stroboskopów, kilkadziesiąt ogni rzymskich, achtungi, 2 wyrzutnie oraz kilkanaście świec dymnych w najpiękniejszych na świecie barwach. Delegatowi naprawdę skoczyło ciśnienie, bo groził, że przerwie mecz jeśli podobna sytuacja się powtórzy. Przez resztę meczu odpalamy jeszcze na raty kilka rac, świec dymnych i strobo.
W każdym razie trybuny wyglądały imponująco. A doping (wg komentatorów telewizyjnych), do którego włączał się cały stadion, był niesłychany i porywający. I rzeczywiście, choć w sektorach bocznych i VIP nie dało się tego tak odczuć, to w telewizji doping brzmiał niesamowicie.
Miód i dziegieć
Jako ciekawostkę mogę podać, że na trybunach byli obecni nie tylko kibice Jagiellonii. Mimo braku sektora dla gości, do Białegostoku przyjechało czterdziestoma samochodami ok. 100-200 kibiców Legii, którzy zasiedlili rodzinny sektor A1. Osobiście ich nie słyszałem, ich aktywność nie zwróciła mojej uwagi, ale podobno dawali o sobie znać w przerwach dopingu jagiellońskiego. W każdym razie nie zostali potraktowani przez kibiców Jagiellonii wrogo, a po spotkaniu odjechali niezaczepiani do domu, tylko że w znacznie gorszym nastroju niż się spodziewali. Taką reakcję białostockich kibiców uważam za duży plus, świadczący o dojrzałości i europejskości przytłaczającej większości fanów Jagiellonii. Ale jest też zaściankowa i prymitywna łyżka dziegciu. Podobno ktoś wrzucił jakiś środek pirotechniczny do tunelu, gdy ekipy wychodziły na drugą połowę. Podobno po meczu ktoś rzucił w sędziego kawałkiem lodu. Podobno ktoś bluzgał w stronę Chinyamy i Choto gdy opuszczali boisko po meczu. Nerwowa i agresywna reakcja osobników danego gatunku przeciwko osobnikom tego samego gatunku, charakteryzującym się innymi cechami drugorzędnymi, jest przejawem atawizmu i tchórzliwości. Dobrze, że nikt już nie czepiał się Rogera. I tu jest postęp. Okazuje się więc, że wyrośliśmy już z Rogera, ale nie dorośliśmy jeszcze do Chinyamy i Choto. Jeśli tak rzeczywiście było, to wstyd mi za te wybryki.
Czego teraz należy życzyć naszym byłym rywalom Legii i Lechowi? Oczywiście powodzenia! Żeby zmiatali z boisk wszystkich naszych konkurentów, czyli drużyny z drugiej połowy tabeli.
Fajnym podsumowaniem spotkania Jagi z Legią jest tekst Pitera1985 z Forum Kibiców Jagiellonii:
I w końcu po meczach u nas człowiek nie idzie topić smutków.
Całkowicie się zgadzam.
Czop