"Jagiellońskie Konklawe", Dzień 5.
Dżacek | 1 Lutego 2015 g. 11:14
A może to i dobrze …
Dzięki dużej dozie szczęścia, indywidualnym umiejętnościom Daniego, Dawida i Tomka nasza drużyna wygrała mecz na własnym boisku. „O szczęście niepojęte – Jaga strzeliła bramki dwie” zaśpiewałby tym razem Paweł Kukiz, gdyby był kibicem Jagi. Postawa indywidualna naszych niektórych zawodników świadczy o nich jak najlepiej. Jednak im więcej zależy od ich umiejętności indywidualnych tym mniej jest potrzebny nam trener. Im dłużej obserwuję Tomasza Hajtę i jego „kunszt” trenerski, tym częściej przypomina mi się mój kolega z siatkarskich boisk, któremu kazano kiedyś w zastępstwie poprowadzić jako trenerowi drużynę koszykówki. Na moje pytanie „ a co im powiesz jak weźmiesz czas”? „ To proste - odpowiedział - chłopaki gramy twardo w obronie i skutecznie w ataku”. O ile pamiętam, prowadzona przez niego drużyna ów mecz wygrała, gdyż zagrała tak jak kazał. Tyle, że on (mój kolega znaczy) nie predestynował do roli trenera i nie przeszkadzał chłopakom swoim gadaniem.
Coś mi się wydaje, że wczoraj nasz zespół wygrał mecz na podobnej zasadzie. Trener trochę próbował przeszkodzić. Znów w ramach jakiejś idee fix, mieszał bez sensu w grającym składzie. Młody Dźwigała był tym razem defensywnym pomocnikiem, Dawid Plizga przez około 25 minut znów wysuniętym napastnikiem. No cóż, ale nie udało się tym razem Panie trenerze! Nie udało się spieprzyć! Wygrali mimo wielu przeciwieństw losu, których źródło jest na naszej trenerskiej ławce. Nie zapominajmy też o dużym szczęściu. Gra defensywna znów pozostawiała wiele do życzenia. Gdyby w Polonii był choć jeden piłkarz pokroju tego, „który nie zdążył nawet zgasić silnika i już musiał wracać do kraju”, to mielibyśmy jakieś trzy – cztery bramki strzelone do 70 minuty.
Zbrzydła mi już zupełnie gra zespołowa naszego zespołu. Dlaczego? Bo przypomina mi rugby. Tam właśnie kluczowym zagraniem ratunkowym, ale i czasami ofensywnym jest wybicie nogą piłki w aut. Tak grał nasz zespół przez ¾ meczu. Zdecydowanie za długo. Nie widziałem takiego pomysłu taktycznego na grę nawet w Bundeslidze. No chyba, że w Bundeslidze w rugby.
Może to i dobrze, że wygrali… Może? No tak … do tego trener doprowadził biednego brunera. Mam dylemat, można powiedzieć, że rozdarty jestem strasznie. Gdyby przegrali, potem jeszcze raz i jeszcze raz, pewnie z komina białostockiego konklawe wydobyłby się biały dym. Tylko ta metoda jest jak chemioterapia może wyleczyć, może też zabić. Spadek z ligi (bez wczorajszego zwycięstwa) naprawdę nam groził. W związku z tym może i dobrze… Ale jak pomyślę, że dalej Pan trener będzie się wypowiadał, będzie pouczał, będzie wytykał, wskazywał, udzielał, chwalił, ganił, wyjaśniał, brał na klatę – to zbiera mnie na wymioty. Na pewno przez to zwycięstwo znów przeczytam gdzieś o Bundeslidze, truskawce na torcie, silnikach samochodowych, Tomku Frankowskim. Pan trener nie wypowiedział się chyba do tej pory jedynie w sprawie Czapajewa i pisarza Sofronowa. Nie wiem… Jestem jak ten baca siedzący na brzegu Dunajca, który się wahał. Wahał się dlatego, że poprzedniego dnia na weselu dali mu po mordzie, a żonę przelecieli. Dziś proszą go na poprawiny. Żona idzie, a on się waha.
Trener i jego straszliwie irytujący sposób prowadzenia drużyny doprowadził jeszcze do tego, że na stałe zapisał się Pan Hajto w historii Jagiellonii. Za lat parę gdy ktoś będzie mówił o niskiej frekwencji na trybunach, będzie mógł powiedzieć – jak za Hajty. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem i mam nadzieję, że już więcej nie zobaczę.
Drogi zarządzie! Pan trener doprowadził już sporą część kibiców do szewskiej pasji. Możecie to mieć gdzieś – Wasze prawo, ale nie żal Wam działu marketingu? Ani trochę nawet? Starczy na dziś!
pozdrawiam - bruner