Morf | 11 Października 2017 g. 22:43 | Aktualizacja: 14 Października 2017 g. 0:32
o emocjach związanych z meczami reprezentacji nadszedł czas na powrót do naszej ligowej rzeczywistości. Już w piątek czeka nas jedno z ciekawszych spotkań rundy, gdyż na Podlasie zawita zespół Lecha Poznań...
Drużyna prowadzona obecnie przez Nenada Bjelicę to szczególny rywal dla nas. Dlaczego? Ośmielę się na stwierdzenie, że od powrotu Jagi do ekstraklasy w XXI wieku, Kolejorz wyjątkowo "leży" nam przy Słonecznej. Już w pierwszym sezonie po wspomnianym comebacku, Jagiellonia pewnie ograła 4:2, będącego wtedy jednym z głównych kandydatów do mistrzostwa rywala. Bohaterem tamtego spotkania został Mariusz Dzienis, którego czterdziestometrowy lob z końcówki spotkania do dziś wspomina się jako jedną z najładniejszych bramek w historii naszego stadionu: - Piękne wspomienia... Muszę przyznać iż nie spodziewałem się w tamtym momencie, że ta bramka będzie tak długo wspominana. Wielu kibicow kojarzy mnie dzieki niej, mimo tego, że człowiek grał w Jagiellonii przez dziesięć lat i zrobił parę awansów. I te pytanie, które pojawia się zawsze - "Strzelał Pan czy wrzucał?" (śmiech). Fajne czasy... - opowiada wychowanek Żółto-czerwonych. - Mało kto wie, ale w tamtym meczu strzeliłem dwie bramki - tego loba i gol samobójczy, chyba po rzucie rożnym, no i jeszcze asysta dla Marcina Kikuta, który strzelił do swojej bramki po szczupaku, a za którą nigdy mi nie podziękował. - dodaje z uśmiechem "Maniek".
Co prawda w kolejnych dwóch latach to Lechici u nas wygrywali, jednak przy tym trzeba zaznaczyć, że pierwsze starcie (0:3) odbyło sie zaraz po tym, jak trenerem Jagi został Michał Probierz i wymienił prawie cały zespół. Przez trwającą wtedy przebudowę drużyny sporo eksperymentowano, np. w ataku zagrał niespełna siedemnastoletni Michał Fidziukiewicz. Trudno więc było spodziewać się dobrego rezultatu. Natomiast w następnym sezonie przegraliśmy mecz na własne życzenie... Po dwudziestu minutach i bramkach Tomka Frankowskiego oraz Remka Jezierskiego prowadziliśmy już 2:0 - wydawało się, że nic złego nam nie grozi, ale jak się później okazało to były miłe złego początki... - Po drugim golu za bardzo uwierzyliśmy, że wygraliśmy mecz i chcieliśmy strzelać kolejne gole - opowiadał ówczesny defensor Jagi, Igor Lewczuk. Tymczasem brak koncentracji spowodował, że zamiast bramek dla nas, w pechowych okolicznościach straciliśmy najpierw prowadzenie, a w ostatnich sekundach za sprawą trafienia Manuela Arboledy także remis...
Nieudaną passę w meczach z Lechem (na wyjazdach w ogóle nie istnieliśmy) przełamał dopiero pamiętny mecz w Superpucharze Polski 2010, kiedy po golu "Franka" wygraliśmy w Płocku (1:0) i zdobyliśmy trofeum. Kilka tygodni później ówczesny obrońca tytułu Mistrza Polski przegrał też na Podlasiu (2:0) i od tego momentu śmiało można stwierdzić, że Kolejorz do Białegostoku przyjeżdżać zwyczajnie nie lubi. Przez siedem ostatnich lat Lech na naszym stadionie wygrał tylko raz (szczęśliwe 0:1 za kadencji duetu Tomasz Hajto/Dariusz Dzwigała), raz także zremisował. Pozostałe sześć pojedynków wygrywali żółto-czerwoni, często znacznie przeważając nad przeciwnikiem. I to niezależnie od aktualnej formy czy pozycji w tabeli obu zespołów. Dla Poznaniaków wyraźnie coś u nas nie pasuje - najlepszy przykład to zeszłoroczne spotkanie, kiedy Kolejorz przyjechał do Białegostoku po serii kilku zwycięstw. Do tego sędzia Daniel Stefański robił wszystko, by pomóc gościom, a i tak wygraliśmy 2:1 po trafieniach Karola Świderskiego oraz Fedora Cernycha. Jaga po prostu znalazła patent na "wielkopolską lokomotywę". Do pewnego momentu brakowało nam tego w Poznaniu, gdzie zdarzały się spore wpadki - wspomnę choćby o porażkach 1:4 za kadencji Czesława Michniewicza czy 1:6 pod wodzą Piotra Stokowca. Od kilku lat jednak i to staje się nieaktualne. Wszak wystarczy spojrzeć w statystyki...
,
Na pięć ostatnich spotkań z Kolejorzem, Jaga straciła punkty tylko raz. Te same liczby widzimy także, biorąc pod uwagę ostatnie pięć spotkań przy Słonecznej. Jedyne oczka, które uciekły nam z Lechem w ostatnich latach to oczywiście pojedynek sprzed kilkunastu tygodni w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu, kiedy było 2:2. Mimo podziału punktów, który przerwał ciąg kilku zwycięstw naszych ulubieńców nad rywalem z Wielkopolski, ten mecz był doskonałym przykładem, że nawet jak nam wybitnie nie idzie, to jakoś sobie z Poznaniakami radzimy. W końcu w spotkaniu, które jak się okazało zadecydowało o mistrzostwie, Jaga do 75.minuty grała bardzo źle i przegrywała 0:2, jednak po niesamowitym zrywie w ostatnim kwadransie mecz zakończył się remisem. A przecież gdyby w doliczonym czasie więcej szczęścia przy strzale z dystansu dopisało Piotrowi Tomasikowi, to Żółto-czerwoni świętowaliby historyczny tytuł...
Biorąc pod uwagę fakt, że po poprzednim sezonie szeregi Lotto Ekstraklasy opuścił chorzowski Ruch, czyli zespół, z którym Jaga notorycznie wygrywała, to piątkowe starcie będzie meczem z najwygodniejszym obecnie dla nas rywalem w całej lidze. Oczywiście trzeba jednak pamiętać, że suche statystyki nie grają, więc wiadomo, iż nie będzie to łatwe spotkanie. Lech w końcu nie przypadkiem jest wiceliderem naszej ligi, a niedawno efektownie rozbił Legię Warszawa. Tą Legię, z którą my kilka dni wcześniej niezwykle się męczyliśmy. Pewne jest więc, że by zdobyć w piątek trzy punkty, podopieczni Ireneusza Mamrota będą musieli się sporo napracować. Historia pozwala nam jednak na optymizm...
Kuba Cimoszko