Morf | 22 Października 2017 g. 17:37 | Aktualizacja: 4 Listopada 2017 g. 12:59
Nie udała się Jagiellonii wycieczka do Gdyni. Mimo nienajgorszej gry w ofensywie, ale przy braku skuteczności i katastrofalnych błędach w obronie nasz zespół przegrał 1:4 i musi przełknąć gorycz porażki. To nie był dzień Jagiellonii. Zabrakło skupienia, skupienia i woli walki, a wynik jest jaki jest.
Wielu sceptyków martwiło się o jakość spotkania w Gdyni. Ich obawy były podyktowane małą ilością bramek zdobytych przez oba zespoły i stylem gry, który preferują.
Wszelki wątpliwości zostały szybko rozwiane. Na wybrzeżu nie było mowy o czekaniu na ruch rywala. Zarówno Jagiellonia jak i Arka chciała szybko przejąć inicjatywę nad spotkaniem. Początkowo sztuka ta udała się Białostoczanom. Zawodnicy z Podlasia agresywnie weszli w mecz, głodni gry i spragnieni bramek. Ich plany zostały przez Gdynian bardzo szybko zweryfikowane. Arkowcy już w trzynastej minucie mogli się cieszyć ze strzelonej bramki. Ekwilibrystycznej uderzenie Siemaszki wyładowało na poprzeczce, ale dobitka Marsjanika trafiła już do celu.
Na głowy zawodników trenera Mamrota szybko spadł kubeł zimnej wody, a nie był to jeszcze koniec. Osiem minut później defensorzy wicemistrza Polski zgubili ze swoich radarów Rafała Siemaszkę. Mierzący 1,70m napastnik gospodarzy strzałem głową zaskoczył bezradnego Mariana Kelemena. Wiele do życzenia pozostawia w tej sytuacji postawa obrońców zespołu gości. Ani Frankowski, ani Kwiecień nie zaprzątali sobie głowy ustawieniem najlepszego strzelca rywali.
Jagiellonia musiała się podnieść po dwóch mocnych ciosach. Położeni na łopatki Jagiellończycy zdołali się podnieść. Dośrodkowanie Novikovasa, rozgrywajacego dzisiaj naprawdę dobre zawody, trafiło wprost na głowę Tarasa Romańczuka. Pomocnik gości bez większego zastanowienia umieścił futbolówkę w bramce. Gdyby Sheridan był tak skuteczny w powietrzu jak kolega z pomocy - byłoby zbyt pięknie.
Jednak na tym emocje w pierwszej połowie się nie skończyły. Juniorski błąd Gutiego spowodował, że po raz kolejny zrobiło się gorąco pod bramką Kelemena, ale całą sytuację zdążył uratować Bartosz Kwiecień.
Pierwsza połowa przyniosła nam dużo emocji, a w drugiej liczyliśmy na jeszcze więcej. Wynik meczu w dalszym ciągu pozostawał sprawą otwartą.
Drugie czterdzieści pięć minut zaczęło się dość niemrawo. Jagiellonia nie potrafiła znaleźć sposobu na dobrze grającą Arkę.
Po upływie godziny gry na tablicy wyników mieścimy już 3:1 dla gospodarzy. Po raz kolejny błąd w defensywie popełnił Guti, który o dzisiejszym spotkaniu będzie chciał jak najszybciej zabronić. Warcholak ustawił piłkę na 17-18 metrze i mocnym, płaskim strzałem pokonał bramkarza. Wydaje się, że Marian Kelemen mógł w tej sytuacji zrobić więcej.
Dziesięć minut później miała miejsce najdziwniejsza sytuacja w tej rywalizacji. Piotr Wlazło niczym najlepszy sprinter przebiegł sześćdziesiąt metrów, by wrzucić piłkę na głowę Świderskiego. Młodzieżowy reprezentant Polski dobre uderzył futbolówkę, ale równie skuteczny był bramkarz gospodarzy, który odbił strzał rywala. Do dobitki złożył się Cernych, ale jego strzał wylądował na słupku bramki Steinborsa. Nie był to koniec. Ponownie próbował Świderski - kolejny raz przegrywając rywalizację z goalkeeperem. Byliśmy najprawdopodobniej świadkami najpiękniejszych parad bramkarskich w tym sezonie.
Chwilę później było już po meczu. Samobójczą bramkę zdobył Piotr Wlazło. Znowu mogliśmy oglądać nieporadność obrońców Jagiellonii, którzy mimo przewagi wzrostu nie potrafili przykryć przeciwników przy wyrzucie z autu. Absencję Ivana Runje było widać jak na dłoni. Błąd gonił błąd, defensywa Białostoczan ustawiała w tym meczy tylko teoretycznie.
Bolesna porażka Żółto-Czerwonych w Gdyni na pewno zostawi wyraźny ślad w pamięci zawodników. Mimo tragicznej grze w obronie, wyrok jest zbyt wysoki. Arkowcy wykorzystali wszystkie dogodne sytuacje, z zimną krwią egzekwując kolejne błędy Białostoczan. Ciężko jakkolwiek usprawiedliwić zespół po takim spotkaniu.
Mateusz Łukaszewicz