Zapewne kojarzycie stronę jurowiecka21.pl? Od dłuższego czasu staraliśmy się namówić piszącego tam świetne teksty o czasach minionych do nawiązania współpracy. Co prawda poniższy tekst jest efektem przegranego zakładu, ale cóż... Mamy nadzieję, że nie będzie to jednorazowy wyskok :-). Bawcie się dobrze!
Oglądając dzisiejszy mecz z wysokości trybun stadionu przy ul. Słonecznej można się było na własnej skórze przekonać jak łatwo ulec pozornemu wrażeniu. Otóż pod wpływem wydarzeń na boisku i atmosfery na trybunach (nie długość ilość a jakość!) można by rzec, że spotkanie z Lechią miało miejsce co najmniej w połowie maja. Sami gdańszczanie zaś, w dniu meczu bardzo niedyspozycyjni, futbolową impotencję zawdzięczali chyba tylko upojnej nocy spędzonej na karaoke w Kinie Polana, gdzie pod batutą Sławka Peszki wyśpiewali dwa razy całą dyskografię Zenka oraz Top One i Bayer Full po razie i wypili ze trzy beczki piwa.
Bynajmniej! Choć utarło się, że czerwony nos to nieodłączny atrybut każdego „człowieka białostockiego”, mróz jaki ostatnimi czasy nawiedził północny-wschód kraju, zdecydowanie dał się dziś kibicom we znaki. A nieodżałowana tańcbuda z tanim piwem i pysznymi plackami ziemniaczanymi z gulaszem dawno zniknęła z kulturalnej mapy miasta, przez co niewodzeni na pokuszenie lechici, przedmeczowy pobyt w Białymstoku mogli poświęcić tylko przygotowaniom do meczu.
Wspinający się na K2 polscy himalaiści pisali dziś w internecie o halucynacjach i omamach towarzyszących ich karkołomnej walce ze skałą i lodem w wyższych partiach góry. Mniejsza ilość tlenu w rozrzedzonym powietrzu wpływa na postrzeganie otaczającego ich świata, z jednej strony będąc motywacją do działania, z drugiej stwarzając ogromne zagrożenie dla życia.
Białystok nie leży jednak w Karakorum. Są niby jakieś problemy z czystością powietrza, ale tlenu tu pod dostatkiem. Komu nie wystarczał dziś żółto-czerwony szalik, dogrzewał się jeszcze po kryjomu wniesionym na trybunę w wewnętrznej kieszonce puchowej kurtki trunkiem, ale w ilości raczej symbolicznej, też nie wpływającej negatywnie na odpowiedni poziom percepcji. Czemu więc nawet najbardziej optymistycznie nastawieni kibice tak żywo przecierali oczy ze zdumienia? Skąd brak wiary w to co widzą oczy?
Bo Jagiellonia zagrała cholernie dobry mecz! Stosunki wyklarowane w ligowej tabeli śmiało wskazywały na to, że postawienie choćby złotówki na wygraną Lechii byłoby dziś daleko idącą nonszalancją. Nie mylił się ten, który oczekiwał, że Jagiellończycy rzucą się na bramkę, a lechici na kostki i kolana rywali. Wyższość białostoczan już od pierwszych minut podstemplować próbowali zwłaszcza Wlazło, Guilherme i Romańczuk. I gdy wydawało się, że rozmontowanie obrony Lechii nastąpi już za moment za sprawą kolejnej, zgrabnej klepki, piłka w końcu znalazła drogę do bramki – ale to Pawełek musiał wyciągać ją ze swojej siatki. Ileż razy można powtarzać zgraną jak stara płyta mantrę o niewykorzystanych sytuacjach, zwłaszcza gdy żółto-czerwonym po niezłych akcjach brakowało jedynie szczęścia w ich wykończeniu, precyzji w ostatnim podaniu albo gdy trud drużyny niweczył jeden indywidualny błąd. Wlazło, w głównej mierze winny otwarcia wyniku, już w chwilę później rehabilituje się w sposób najlepszy ze wszystkich. W zamieszaniu w polu karnym i dwukrotnym obiciu słupka przez Bezjaka w końcu trafia na 1:1.
Przydaje się VAR, bo sprawiający w pierwszej fazie meczu wrażenie nieprzytomnego sędzia główny, początkowo odgwizduje spalonego. Jak pokazał dalszy przebieg spotkania, z wykorzystaniem technologii powtórek czy nie, zwycięzca mógł być tego dnia tylko jeden. Jagiellonia grała swoje, raz po raz śmiało atakując, wręcz ośmieszając rywali oskrzydlającymi i prostopadłymi podaniami i zbierając do worka kolejne trafienia. Najpierw „Pan tu nie stał” Bezjaka do Gersona na linii pola karnego i siup: 2:1, potem Pospisil swym strzałem odbitym od ziemi przypomniał czeską bajkę o Kreciku i łup: 3:1, a na koniec rozchodniaczek w wykonaniu Świderskiego i ciach-ciach: 4:1. Pokonanie Lechii Gdańsk było do przewidzenia, ale sposób w jaki podopieczni Ireneusza Mamrota wgnietli przeciwników w murawę, bardzo miło dziś mnie zaskoczył. Gołym okiem widać, że z miesiąca na miesiąc, z meczu na mecz, drużyna rozwija się – ucząc i wdrażając w życie kolejne pomysły na efektowną i skuteczną grę. Po zwarciu szeregów w obronie przyszedł czas na przednie formacje: prowadzenie otwartej gry, szybkie wymiany piłek, zagrania z klepki, crossowe przerzuty na wolne pola. Oby tak dalej, niech każdy robi swoje.
jurowiecka21