Niektórzy chodzą na stadion, a niektórzy na mecze. Z tych, którzy chodzą na mecze, niektórych interesuje wynik, a niektórych styl. Mnie interesuje wynik. O stylu zapomina się na drugi dzień, a wynik pozostaje w historii na zawsze. Tymczasem Jagiellonia z pięciu ostatnich meczów zagranych w marnym stylu przerżnęła cztery, a jeden (z Arką) – o mało co. W tym – klęska, lanie i błazenada w Poznaniu.
W POSZUKIWANIU MOTYWACJI KIBICOWSKIEJ
Ani stylu, ani wyniku. Zastanawiam się więc, po co mam marnować swój cenny czas na oglądanie wyrobów meczopodobnych, skoro życie jest tak krótkie i można je wypełnić znacznie ciekawszymi zajęciami.
Może, aby celebrować barwy klubowe? No niekoniecznie, bo barwami klubowymi mam obstawiony cały pokój (koszulki, szaliki, proporczyki, a nawet trzy pamiątkowe piłki, w tym jedna z wygranego u siebie meczu z Legią sprzed dziewięciu lat), więc spokojnie mogę barwy celebrować w domu, gdzie przy okazji mam możliwość bezkarnego napicia się do woli, i to takiego trunku, jaki sobie wybiorę, a nie tego bezsmakowego wynalazku stadionowego.
To może, aby dopingować mój ulubiony zespół piłkarski, reprezentujący mój ulubiony klub sportowy, zlokalizowany w moim ulubionym mieście Białymstoku, leżącym w moim ulubionym regionie podlaskim? No też niekoniecznie, bo mi, jak pisałem, zależy na wyniku, a doping co prawda jest istotnym tłem wokalno-wizualnym, ale trudno powiedzieć, aby miał on wpływ na wynik. W każdej kolejce jest na to mnóstwo przykładów, a w ostatniej – już ewidentnie. Kibice Cracovii bojkotują mecze, i choć zabrakło dopingu, to jednak Kraxa wygrała z Piastem. Z kolei w Poznaniu, Białymstoku i w Warszawie doping był jak jasna cholera, a mimo to wszędzie tam gospodarze ponieśli porażki. Tu przy okazji upada też drugi mit, na temat przewagi własnego boiska. W Poznaniu, Białymstoku i w Warszawie wygrali przyjezdni, a nie miejscowi.
Zaznaczam, że powyższa opinia jest moją indywidualną i nie reprezentuje opinii redakcji Jagiellonii.net, a nawet jest jej na przekór, lecz gdyby doping i własne boisko miały wpływ, to zawsze wygrywaliby gospodarze. Niestety, tak nie jest. Co prawda wiele osób ma na ten temat całkiem odmienne zdanie niż moje, ale emocje emocjami, a fakty są akurat właśnie takie, a nie inne.
PRZESTRASZENI PRZEDWCZESNYM WYTRYSKIEM
Tak że motywacji do wizyt na stadionie mam coraz mniej, a wszystko to za sprawą naszych dzielnych zuchów, którzy jakby przestraszyli się własnej odwagi, spojrzeli w tył, zobaczyli że runda wiosenna wyszła im zbyt dobrze, i teraz za wszelką cenę, przegrywając mecz za meczem, starają się wycofać na bezpieczne pozycje nie grożące występami w Lidze Europy, czy broń Boże w Lidze Mistrzów.
Można odnieść wrażenie, że zawodnicy Jagiellonii chcą zakończyć sezon zgodnie z terminem i rozpocząć nowy również zgodnie z terminem, a nie skracać sobie wakacje przez konieczność wcześniejszego zgrupowania spowodowanego grą w europejskich pucharach. Tak to niestety wygląda, jeśli się porówna grę Jagi z początku wiosny i obecną.
A to cholerna szkoda, bo takiej okazji do wywalczenia Mistrza Polski Jagiellonia nie miała nawet w zeszłym sezonie. Robiąca bokami słabiutka Legia oraz tracący już siły Lech. Rysowało się historyczne osiągnięcie, a tymczasem wygląda to, że wyjdzie tak, jak zwykle. Dwa sensacyjne wręcz dary niebios na początek: niespodziewane porażki Lecha i Legii – i żeby tego Jaga nie wykorzystała w spotkaniu z takim Górnikiem? W pale się nie mieści. Wstyd i tyle.
NAGŁA EPIDEMIA NIEMOCY
Zjawisko owo jest ciekawe, bo raptem (a zaczęło się to w Poznaniu) napęd stracili nie pojedynczy zawodnicy, a cały zespół, jak jeden mąż i żona. Powietrze zeszło ze wszystkich naraz. Nagle wszyscy zaczęli grać poniżej swoich norm i możliwości.
Strzelców jak nie mieliśmy tak i nadal nie mamy, bo trudno w tym kontekście wymieniać Bezjaka, który okazuje się być wydmuszką bez jajka a nie napastnikiem, czy Sheridana, który właśnie przechodzi na emeryturę piłkarską i nie chce się narażać na zdarzenia niepożądane. Obaj drepczą w okolicach pola karnego przeciwnika i czekają na jakiś cud, a gdy takowy się zdarza, to marnują go w sposób koncertowy. Już bardziej pożyteczny od nich jest Świderski, choć tylko od czasu do czasu. Pawełek też mógłby być bardziej czujny, w kilku sytuacjach Kelemen na pewno zachowałby się lepiej. Novikovas szaleje po boisku jak poparzony, co z tego że ma najwięcej efektywnych podań, jeśli nic z nich nie wynika. Zbledli też nasi reprezentanci Romańczuk i P.Frankowski, tak samo zresztą jak i wszyscy pozostali, łącznie z linią obrony.
Nawet jeżeli Jagiellończykom udaje się raz czy drugi przeprowadzić składną i przyjemną dla oka akcję, to zawsze kończy się ona jakimś paskudnym kiksem pod bramką przeciwnika. Przypadek? Momentami nie wiem już co oglądam – mecz sportowy czy występy teatralne.
PANOWIE RUSZCIE DUPY
Mamrot też już chyba doszedł do szczytu swoich możliwości i tego progu za nic nie potrafi przekroczyć. W jego oczach coraz częściej pojawia się wyraz bezradności. Gra Jagi jest przewidywalna i czytelna. Widać wyraźnie, że przeciwnicy z łatwością rozszyfrowują poczynania Jagiellonii, natomiast Jaga jest zbyt słabo przygotowana pod grę z danym rywalem i radzi sobie z tym coraz gorzej. A to przecież rola trenera, żeby skutecznie rozgryźć przeciwnika.
Najgorsze, że ich wszystkich cały czas głaszcze się po jajkach, że to tylko wypadek przy pracy, że już zapominamy o klęsce i myślami jesteśmy przy następnym spotkaniu, że „Huk z wynikami, Jaga my z Wami”, że nie dołujmy naszych idoli, bo ich od tego główka rozboli.
A może tak inaczej? Może po męsku: „Ruszcie znów dupy panowie, bo klub nie płaci wam za opierdalanie się”? Albo prościej: „Jaga grać, kurfa mać!”…
Czop
(foto: Michał Kardasz, Jagiellonia.net)
1:1
-:-