O ile w meczu z Górnikiem mieliśmy argumenty, żeby wygrać, atakowaliśmy, stwarzaliśmy zagrożenie, to w meczu ze Śląskiem wszystkie argumenty przynieśliśmy ładnie opakowane trenerowi Vitezslavowi Lavicce. Dosłownie podarowaliśmy 3 punkty wrocławianom. Nie przypominam sobie, żeby w tym meczu zrobili jakąś efektowną akcję bez pomocy piłkarzy Jagiellonii. Bramka na 0-1 to kabaret w czystej postaci. Najpierw zupełnie nieatakowany Arsenić stwiedził, że spróbuje dryblingu przed polem karnym, potem nieporadnie interweniował Mitrović, a na koniec ten cyrk wyjaśnił Chrapek trafiając do pustej bramki Żółto-czerwonych. Bramka na 0-2 to znowu efekt zabaw. Najpierw niepotrzebny faul, potem dziadowsko przegrana piłka na granicy pola karnego, a na koniec Mitrović przypomniał sobie o czasach przedszkolnych i zaprezentował nam bardzo fajną interpretację gry „piłka parzy”. Stoper, którego powołuje się do kadry Słowenii na widok piłki stanął przerażony i nie wykonał żadnego ruchu. Skorzystał z tego zawsze groźny Marcin Robak i podwyższył prowadzenie wrocławian.
Gra Śląska nie porywała, ogólnie nie wyglądali oni jakoś wybitnie. Grali na tyle co mogli, nawet specjalnie nie musieli kombinować, a wygrali luźno 2-0. Luźno, bo nasi piłkarze zostawili swoje umiejętności w szatni. Próbowali momentami koronkowych akcji, ale były one szybko kończone przez ich samych, gdyż dochodziło do momentu, gdzie kolejne podanie przerastało możliwości piłkarzy Mamrota.
W tygodniu pojawiły się plotki bądź też informacje (zinterpretujcie to sami), iż posada trenera Ireneusza Mamrota wisi na włosku. Rzekomo mocno przeciwko takiemu rozwiązaniu protestowali piłkarze. Wieść niesie, że zawodnicy w 100% stoją za trenerem i grają dla niego. Czy we Wrocławiu to potwierdzili? Śmiem wątpić. Chyba tylko Bartek Kwiecień grał na 100% możliwości. Owszem to piłkarz ograniczony technicznie, zawsze taki był i taki pozostanie, ale przynajmniej u niego widać było, że nie zamierza w żadnym sektorze boiska odpuścić rywalom. Zawsze wstawiał nogę, często był spóźniony i faulował, ale nie można mu zarzucić braku zaangażowania. Był zaangażowany, walczył, starał się. Miał w tym meczu znakomity procent wygranych pojedynków. Na 38 konfrontacji wygrał 29. To bardzo dobry wynik jak na defensywnego pomocnika. Z kolei jego partner z linii, kapitan, Taras Romanczuk zagrał zdecydowanie poniżej możliwości. Zagrał źle. W każdej statystyce wypadł gorzej od Bartka.
Jeżeli mam szukać innych pozytywów to wyróżniłbym Bodvarssona. Jego strona była praktycznie nie tknięta. Wszystko było kasowane. 83% wygranych pojedynków, 100% udanych odbiorów, tylko 2 straty. Islandczyk zdecydowanie nie zawiódł. I to tyle jeżeli chodzi o pozytywy. Dużo to mówi o grze Jagi jeśli najlepszymi piłkarzami w meczu są zawodnicy znani głównie ze swojej waleczności.
Ale czy musiało być tak źle, czy w ataku była taka bieda? Nie. Mogło być lepiej, ale w ataku graliśmy jak wcześniej wspomniany zlepek uczniów na lekcji WF. Jesus Imaz miał 3 zrywy. Raz wyłożył piłkę Arviemu na sam na sam, potem oddał celny strzał, a na koniec dołożył przebojowy rajd zakończony faulem piłkarza Śląska. Widać po nim, że jego forma idzie w górę, ale nadal daleko mu do optymalnej dyspozycji. Z kolei u Novikovasa znowu załączył się tryb supergwiazdy. Dryblingi do nikąd, próby kiwek, nonszalancja.
Mógłbym tak ocenić każdego z osobna, ale nie ma to sensu. Widać ewidentnie, że ta drużyna często improwizuje, nie ma tutaj współpracy. Wynika to pewnie z braku zgrania. Brakuje akcji dwójkowych na jeden kontakt, akcji w trójkącie, zawężania gry, przed wszystkim brakuje drużyny. Osobiście mnie to nie dziwi, ale brak zgrania nie powinien wpływać na mnożące się złe decyzje i odpuszczanie w kluczowych momentach.
Przed nami mecz sezonu w Opolu. On nam odpowie na pytanie: „O co gramy w sezonie 2018/19?”. Potrzebujemy tego zwycięstwa, być może wygrana i awans do półfinału da kopa motywacyjnego i ekipa Mamrota złapie wiatr w żagle. Jednakże jeśli przegramy (co odrazu zaznaczę – będzie kompromitacją), to można resztę sezonu poświęcić na eksperymenty. Górna ósemka jest już praktycznie załatwiona, więc będzie można zacząć przegląd kadr przed wyjątkowym sezonem 2019/2020, gdzie w maju będziemy świętowali 100-lecie istnienia klubu. Liczę jednak, że Ireneusz Mamrot uruchomi w sobie ten pierwiastek kata i nie będzie się bawił jeśli będzie trzeba pewnych zawodników posadzić na ławce. Jagiellonia nie jest organizacja charytatywną i nikt nie może tutaj grać za nazwisko. Trzeba wprowadzić pewien rygor i przywrócić jagiellońskie DNA.
0:0
-:-