Po takim meczu jak ten ostatni (sobota 16.03.2019, Jagiellonia – Korona 1:3) ręce opadają. Nie chce się czytać na ten temat, ani oglądać powtórek, nie chce się pisać na ten temat. Zresztą to samo można powiedzieć o prawie wszystkich meczach ligowych Jagi w tym roku. Żółto-Czerwoni wyraźnie pikują na mordę w kierunku drugiej połowy tabeli i tylko cud może ich utrzymać w pierwszej ósemce.
Wyraźnie widać, że zawodnikom po prostu nie chce się grać, że wychodzą na boisko z łaski i tylko stwarzają pozory walki. Gdzie się podziała ta najlepsza do niedawna w całej ekstraklasie formacja obronna? Co się stało z tym naszym liderem defensywy Ivanem Runje oraz z jego kolegami? Niby ludzie ci sami, ale jakże inni. Wolniejsi, bardziej gapiowaci, bez refleksu. I co się stało z niemal wszystkimi pozostałymi naszymi piłkarzami? Zero pomysłu na grę, zero współpracy, zero realizacji zaleceń trenera.
JAKAŚ ZARAZA
Zespół musi trawić jakaś zaraza, o której głośno się nie mówi. Innego wytłumaczenia nie znajduję. Potwierdzała to wypowiedź kapitana drużyny, Tarasa Romanczuka, po kompromitacji ósmego marca we Wrocławiu ze Śląskiem 0:2, zamieszczona na oficjalnej stronie Jagiellonii: „Myślę, że jako zawodnicy, którzy są tu od dłuższego czasu, musimy wziąć to na siebie i pogadać ze sobą, co jest nie tak oraz co trzeba zmienić”.
„Zawodnicy, którzy są tu od dłuższego czasu”! Z tego określenia Tarasa wynika, że tylko piłkarze „starej” kadry Żółto-Czerwonych martwią się spadkiem formy zespołu i chcą to poprawić, że tylko im zależy na wynikach i na utrzymaniu jakiego-takiego poziomu występów. Wygląda to tak, jakby w zespole istniały dwie grupy, które nie potrafią lub nie chcą połączyć sił aby powrócił nasz słynny „jagielloński styl”, jakby nowy zaciąg zawodników nie zintegrował się z niedobitkami dotychczasowej kadry i nie współpracował z nimi.
DNO I WODOROSTY ZE ŚLĄSKIEM
Myślałem, że szczytem wszystkiego był blamaż wrocławski. Poniższy fragment mojego tekstu napisałem tuż po tym niechlubnym wydarzeniu, ale nie zamieszczałem, bo liczyłem, że z Koroną pójdzie nam lepiej. Nie poszło. Poszło gorzej. No to publikuję teraz. W meczu ze Śląskiem z obrzydzeniem oglądałem zbiorowy pokaz bezmyślności, nieporadności i głupoty zawodników naszego klubu. Dwa stracone na własne życzenie w kretyński sposób gole. Tego nie można nazwać cyrkiem, bo się cyrkowcy obrażą, ani kalectwem, bo zaraz będzie protest niepełnosprawnych. W zespole widziałem naśladowców Jasia Fasoli, który do czego się dotknie, to zaraz spierdoli.
Po meczu ze Śląskiem Jerzy Kułakowski z Radia Białystok stwierdził na konferencji prasowej, że „Jagiellonii nie dało się oglądać”, zarzucił jej piłkarzom brak wiary i pytał co się stało, że grali dobrze tylko przez 5 minut drugiej połowy. A prowadzący dla naszego serwisu Jagiellonia.net relacje live Dżacek podsumował to tak: „Dno, wodorosty i kilkaset metrów mułu - to nasza gra. Mieliśmy z każdym meczem grać lepiej - oho, ktoś się zagalopował w tym stwierdzeniu, mieliśmy wygrywać w końcu u siebie - frazes nie mający potwierdzenia, na wyjazdach jesteśmy w czołówce ligi jak nie najlepsi - zapomnijmy o tym, to już historia...”
Kapitan Jagi Taras Romanczuk ubolewał na oficjalnej stronie Jagiellonii: „Jest mi wstyd z powodu tego, jak zagraliśmy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zagraliśmy taki mecz. Wciąż trzymają się mnie bardzo negatywne emocje.” Mnie też trzymają się bardzo negatywne emocje. Zwłaszcza gdy pomyślę o składzie drużyny. Zawodnicy z dziewięciu krajów! I przymierzany jest następny, z dziesiątego…
BŁAZENADA Z KORONĄ
Mecz z Koroną okazał się powtórką blamażu wrocławskiego i kilku poprzednich. Co się działo na boisku, najlepiej skomentowali Dżacek i Sauciu w relacji live, zamieszczonej w naszym serwisie Jagiellonia.net. Polecam jako przypomnienie. Na pożegnanie napisali: „Kończymy tę błazenadę. 1:3. Do widzenia”.
Nasuwa się podejrzenie, iż ta dziwna zaraza, o której pisałem wyżej, ogarnęła już cały zespół. A zawodnicy znów ronią krokodyle łzy na oficjalnej stronie klubu. Taras Romanczuk płacze: „Dostaliśmy dwie bramki do przerwy i nie potrafiliśmy się po tym podnieść. Nie stwarzamy zbyt wielu sytuacji. Problem Jagiellonii leży przede wszystkim w naszych głowach (…). Myślę, że dużo większym problemem jest psychika”. Ivan Runje beczy: „Nie umiemy stworzyć zagrożenia pod bramką przeciwnika, a sami tracimy gole jak dzieci. Nie istniejemy ani w ofensywie, ani w defensywie”. Z kolei Bodvar Bodvarsson szlocha: „Jestem bardzo rozczarowany. Nie tak to miało dzisiaj wyglądać.” A trener Ireneusz Mamrot lamentuje: „Chodzi tu o cechy wolicjonalne i tego nam zabrakło w tym meczu. Mamy dużo do poprawy pod względem wolicjonalnym”.
DRAMAT WOLICJONALNY
No i pewnie o to w tym wszystkim chodzi. „Wolicjonalny” lub „woluntarny” pochodzi od łacińskiego „chcę” i oznacza naturalną potrzebę podejmowania samodzielnych decyzji, które są wynikiem immanentnych motywacji i wiary we własne możliwości. U zawodników Jagiellonii wyraźnie brakuje motywacji i chęci do gry. Kto im tego nie wszczepił lub kto ich tego pozbawił? Trener Ireneusz Mamrot? Prezes Cezary Kulesza? Tego nie wiem. Ale jestem przekonany, że ta cała wieża Babel nie będzie umierać za Białystok, nie będzie gryźć dla nas trawy i nie zostawi w Białymstoku swojego serducha. Dla większości z tych turystów Jagiellonia jest tylko przystankiem w drodze do lepszych klubów w atrakcyjniejszych miastach.
Wisła miała rację, nie płacąc niektórym artystom za ich pojawianie się na boisku i skłaniając ich do dezercji. Chytrzy Krakusi upłynnili balast, a naiwni Podlasianie dali się nabrać i go przejęli. A Wisła co? Ano – pozbyła się szrotu i zaczęła wygrywać. Na przykład w sobotę 9 marca z Koroną właśnie. 6:2. W Kielcach. Można? Można. A Wisła to też przecież świeży składak. Tylko że tam udało się doprowadzić do zdrowych proporcji naszo – nie naszych i zredukować liczbę zagranicznych kuglarzy wędrownych do niezbędnego minimum. Ktoś powie: Legia - też maksymalne umiędzynarodowienie. No ale tu sprawa jest prosta: zawodnicy z wyższej półki i kasa znacznie lepsza niż u nas. Inna motywacja.
ROZSTAŃ CZAS…
Wracając do Białegostoku. Wygląda na to, że z zawodników uleciał cały zapał (o ile w ogóle go mieli) a trenerowi Mamrotowi najprawdopodobniej skończyła się inwencja twórcza, czyli wyczerpał swoje możliwości kreatywne. Chemia pomiędzy nim a zawodnikami już wyparowała. W tym zawodzie jest to naturalne oraz powszechne zjawisko i co jakiś czas zdarza się każdemu trenerowi. W przeciwieństwie do niektórych moich kolegów uważam więc, że może warto wrócić do pomysłu o rozstaniu się z Panem Irkiem? A wraz z nim trzeba by też pozbyć się tych wszystkich zimowych nabytków, bo więcej z nich szkody niż pożytku, jak się okazuje.
W ich miejsce należy zatrudnić ambitnych graczy rodzimych, nawet z niższych lig, i to w liczbie pozwalającej na stworzenie solidnego trzonu zespołu, który wspomoże pojedyncze polskie jednostki utkane w tym międzynarodowym bezjajecznym cieście.
Nie wierzę, aby to wyszło drożej pod względem finansowym. A jeśli nawet, to i tak się opłaci, bo z pewnością krajowi zawodnicy wykażą więcej zaangażowania (a wychowankowie też i patriotyzmu lokalnego), będzie im bardziej zależało na pokazaniu się, niż przygodnym „Jasiom Wędrowniczkom”, którzy w dupie mają Białystok i okolice, i na pewno dla nas nie będą gryźli trawy ani narażali się na poważniejsze kontuzje. Muszą zostać przywrócone właściwe proporcje.
I o jak najszybsze takie rozwiązanie bym apelował, gdyby nie… Puchar Polski. Bo tu Żółto-Czerwoni zaszli tak daleko, że wymiana trenera i zawodników przed półfinałem PP bardziej by zaszkodziła, niż pomogła. Ale po Pucharze…
Czop
Foto: Grzegorz Chuczun, Jagiellonia.net
0:0
-:-