Ciężko mi było przekonać samego siebie, aby napisać coś. Coś, co uznaję za w miarę sensowne (subiektywnie „ofkors”). W Jagiellonii od kilku miesięcy nie ma już Prezesa Kuleszy, zmieniło się.
Niby nie ma źle. Piłkarze – umieją grać, finanse – dopięte, organizacja – na poziomie, zaplecze – nie ma uwag. No jak nic przepis na sukces, a jest szorowanie brzuchem po ligowym dnie i za chwilę może okazać się, że jest nieciekawie i rozpoczną się nerwowe nieprzemyślane ruchy.
Przed sezonem zabrakło nawet jednego zaskoczenia. Postawienie na sprawdzone karty – Mamrot, Pazdan, Dani. Zero zaskoczenia, jak w filmie Rejs – "lubię melodie, które już raz słyszałem". Brak ryzyka, pełna zachowawczość. Zachowawczość księgowego, która w sporcie może mieć przykre konsekwencje. W sporcie, na trybunie nie rządzi tabela przestawna. Tu jest miejsce na nieszablonowość. Tym zdobywa się uznanie. Tego dzisiaj nie ma. Korporacyjne, perfekcyjne wykonywanie założeń jest nużące. W księgach rachunkowych gra. Czy trybuny to kupują? Absolutnie.
Gdyby nie własne towarzystwo, grupy kolegów, mobilizujących się na mecze tego by nie było, a piłka w Białymstoku w wykonaniu Jagiellonii odchodziłaby w zapomnienie. Ot drużyna jedna z wielu.
Tak nie ma, na szczęście. Jest wielu pozytywnych wariatów, którzy dbają o to aby być na trybunach.
Zatem za przeproszeniem, nie tłumacz się jeden z drugim. Nie wypominaj wyników, nie doszukuj się drugiego dna. Po prostu przyjdź na mecz z Lechem. Kiedy jest źle, trzeba być, pokazać im wszystkim, zarządowi, piłkarzom, przeciwnikom, że nam zależy. Mimo zwątpienia, mimo przeciwności, braku wyników i fatalnych błędów.
Po prostu bądź, szalik w rękę weź i zaśpiewajmy razem pieśń…
Do zobaczenia w piątkowy wieczór przy Słonecznej.