Siedząc na trybunie „Żółtej” Polsat Plus Areny w Gdańsku, obserwując rozgrzewkę Jagiellonii i Lechii, zastanawiałem się, jakim wynikiem skończy się ten mecz. „Lechia broni utrzymania w ekstraklasie, a Jaga broni ambicji. Motywacja wyrównana. Może być remis” – wydedukowałem. I miałem rację. Faktycznie. Był remis. Ale co z tego?
Nagłe wycofanie się Jagiellonii z gry
W trakcie meczu okazało się bowiem, że Żółto-Czerwoni dysponowali znacznie większym potencjałem i możliwościami, niż Lechia. Powinni wygrać, i to zdecydowanie. Tylko że, z całkiem nieznanych i nieodgadnionych powodów postanowili nie skorzystać ze swojej przewagi. Po strzeleniu pierwszego gola, zamiast pójść za ciosem i pozamiatać w Gdańsku, jak u siebie ze Stalą Mielec, zupełnie oddali inicjatywę miejscowym, całkowicie satysfakcjonując się pierwszym sukcesem.
O ile wiem, nie był to tak zwany „mecz przyjaźni”. Wręcz odwrotnie. Zamiast wrócić do ataku pozycyjnego, nasi zawodnicy zajęli się faulowaniem przeciwnika, co jest przecież oznaką słabości i frustracji, a przecież Jagiellończycy nie mieli najmniejszego powodu do tego. Było podkładanie nóg, trzymanie za koszulki, popychanie i wywracanie rywali – zbyt dużo tego. Jakby nasi nie potrafili sobie poradzić w inny sposób. Gdy dołożyć do tego aktorstwo Lechii i efektowne padoliny – dało to szerokie pole do popisu sędziemu Malcowi, który hojną ręką (można było odnieść wrażenie, że nawet z przyjemnością) rozdawał Jagiellonii żółte kartki.
W sumie "żółtka" zarobiło dwóch z Lechii, a aż sześciu z Jagiellonii. Po co to było!? Komu było potrzebne to szaleństwo!? Największa gorączka opanowała Puerto, który dostał wścieklizny po niesłusznej żółtej kartce, wrzeszczał aż mu Tiru musiał zamykać usta dłonią. W porę został zmieniony, bo nie wiadomo co by było dalej. Inni też sobie nie żałowali. Sędzia też.
Nagłe wycofanie się Jagiellonii i wyhamowanie rozpędu, oddanie piłki przeciwnikowi na długie okresy spotkania, wydało się całkiem bezsensowne i zaskakujące, nie tylko widzom, ale i zawodnikom gospodarzy. Wydawali się zupełnie zbici z tropu. Długo nie mogli uwierzyć w swoje szczęście i wciąż wietrzyli jakiś podstęp. Dopiero podczas przerwy trener Kalkowski otworzył im oczy i uświadomił, że to żadna sztuczka, że Jaga naprawdę daje im szansę na przełamanie fatalnej passy bez zwycięstw. A gdy wreszcie w to uwierzyli, przestali się bać, i zabrali się do roboty.
Kiedy Paixão zwolni Stolarczyka
Krytyczna chwila nadeszła, gdy Kupisz nie przejął piłki i wtedy poszła akcja Lechii. Tiru porzucił krycie tego strasznego Paixão (fonetycznie: Pajszało), aby zablokować wykop Kubickiego. Nie zablokował, piłka dotarła do Flávio, z interwencją spóźnili się Romanczuk i Nastić (który zresztą złamał linię spalonego) i – stało się nieszczęście. A przecież wszyscy doskonale wiedzieli, że jeśli ktoś z Lechistów strzeli nam gola, to tylko Paixão, przywrócony do wyjściowego składu nie w porę przez przejściowego trenera. I nigdy nie wolno go puszczać samopas. Zwłaszcza jeśli chodzi o Jagiellonię. Powszechnie wiadomo, że jesteśmy ulubioną ofiarą tego napastnika z ponurą twarzą zbójcy. Strzelił nam mnóstwo goli i trzeba go pilnować jak rozjuszonego krokodyla. Kłapnie paszczą i już po nodze. W drugą nogę kłapnął Jagę z karnego, za rękę Nastićia w polu karnym.
Jagiellonia też miała kiedyś takiego swojego jednodrużynowego kata. Był nim Tomasz Frankowski, który uwielbiał strzelać gole Polonii Warszawa, tak jak Paixão nam. Największym sukcesem „Franka” na tym polu, było strzelenie Polonii zwycięskiego gola w Białymstoku, gdy trenował ją Paweł Janas (ten sam, który po chamsku nie powołał Frankowskiego na mistrzostwa świata, mimo że to głównie dzięki niemu reprezentacja awansowała na te mistrzostwa). Po tej bramce, cały stadion ryczał: „Janas, sz…o, co ty na to!?”. A ówczesny właściciel Polonii, Wojciechowski, zwolnił zaraz Janasa z funkcji trenera. Żartowaliśmy wtedy, że to właśnie „Franek” wyrzucił go z roboty.
Jak na razie nie zapowiada się na to, aby Paixão miał powtórzyć sukces "Franka" i wysiudać Stolarczyka z posady trenera Jagi, ale w następnej rundzie – kto wie, kto wie. Stanie się to bardziej prawdopodobne, gdy gra systemem trójką obrońców nadal będzie kulała, gdy będzie Nastić zmuszany do gry w obronie, Přikryl przywiązywany do wahadła zamiast w formacji ofensywnej, oraz gdy będą wstawiani do wyjściowego składu trzej nasi dzielni „defensywni napastnicy”, o których wszyscy wiedzą. Wtedy ze zmianą trenera nie będzie potrzeby na oglądanie się na tego okropnego zbója Rumcajsa.
Dobra ciotka Jaga na złe passy
Nasi komentatorzy z Żółto-Czerwonej Strefy (Jagiellonia.net) nie mogą się nadziwić, ja też, dlaczego nasz zespół po zdobyciu pierwszej bramki przyjął pozbawioną logiki taktykę, i to już po trzeciej minucie spotkania: faule i oddanie inicjatywy gospodarzom. Dzięki temu Lechia wygrała drugą połowę 2:1. Ośmieliła się nawet mieć więcej strzałów/celnych 18/5, gdy Jaga wykonała tylko 13/4. Jedynym wytłumaczeniem może być tylko szacunek dla tradycji. Właśnie. Szacunek dla tradycji. Tylko to. Bo już od lat tradycją Jagiellonii jest, pomoc zespołom znajdującym się w kryzysie.
Najbardziej bolesnym dla mnie wyrazem kontynuacji tej tradycji była przegrana Jagi w ubiegłym roku z koleżanką zza Buga, która miała wtedy wyrównany swój rekord sprzed kilkudziesięciu lat, sześciu porażek z rzędu. Gdyby nasz zespół pokonał ją i doprowadził do siódmej z rzędu porażki, zapisałby się w historii jako egzekutor największej serii przegranych meczów koleżanki zza Buga. Niestety. Szacunek dla tradycji zwyciężył. Żółto-Czerwoni dali dupy, wynik 1:0 pozwolił stołecznej drużynie na przełamanie tamtej passy, nasi pomogli jej wydostać się z dołka i odbudować straconą pozycję.
W ekstraklasie wszystkie zespoły już wiedzą, że gdy zaczyna się kryzys, dopadnie jakaś zła passa, trzeba tylko cierpliwie poczekać na mecz z Jagiellonią. Ugości, albo przyjedzie, ukoi ból, pocieszy, naładuje pozytywną energią do dalszej walki. I tak też się stało „na trudnym terenie”, w Gdańsku. Dzięki Jadze miejscowi widzowie mogli wreszcie zobaczyć gole strzelone przez własny zespół na własnym stadionie, a ich drużyna doliczyła sobie jeden cały punkt. Jagiellonii można zadać pytanie. Panowie piłkarze, panie trenerze, czemu tak skąpo? Można było stracić więcej bramek. Można było podarować Lechii więcej punktów. Nie lubicie Gdańska?
Dreptak
Foto: Dreptak
0:0
-:-