W pierwszej połowie obejrzeliśmy dobrze poukładaną drużynę, która wyłączyła wszystkie największe atuty CWKSu. W dodatku potrafiła kontratakować groźnie i z fantazją, co powinno dać prowadzenie na przerwie. Niestety, nieskuteczność Prikryla i Imaza zabrała nam drugiego gola – co szczęście pomogło przy golu Guala, to zabrało przy innej okazji. Drużyna warszawska prowadziła grę, ale daleko było do kontrolowania meczu. Zdobyty przez nią gol był tylko i wyłącznie zasługą głupiego błędu Imaza i wysokich umiejętności Josue, w tej kolejności.
W drugiej połowie zobaczyliśmy już zgoła inne widowisko. On samego początku drugiej połowy aż do około 70. minuty, klub z Łazienkowskiej grał właściwie jedną akcję – rajd lewą flanką Jagi i tworzenie groźnej sytuacji ze środka pola karnego. Czy to sztab Runjaicia rozgryzł grę Jagiellonii, czy to pierwszy strzelony gol po genialnej akcji Slisza natchnął piłkarzy z Warszawy, czy Jadze zabrakło sił – trudno orzec. CWKS włączył na magnetofonie „repeat” i powtarzał akcję, która przyniosła gola na 2-1. Powtarzał, dodajmy, bez żadnej reakcji Jagi, która traciła piłkę najczęściej już w 10 sekund po wybiciu z piątki i potem w panice przyglądała się flaczkom po warszawsku.
Trener Siemieniec zareagował na tę masakrę za późno – potrójna zmiana z 67. minuty zdjęła z boiska najsłabsze ogniwa, ale została zrobiona już przy stanie 3-1. Myślę, że wstrząs był potrzebny wcześniej. Dalszy przebieg meczu nie był bardziej łaskawy dla Jagi, która nie dawała się już rozjeżdżać aż tak bardzo, ale już nie miała atutów by odwrócić mecz, w dodatku zmarnowała kolejne okazje na kontaktową bramkę (Imaz, Prikryl, Gual). Zmiany trochę pomogły, ale piłkarze z Warszawy stworzyli jeszcze kilka okazji, z których dwie wylądowały w naszej siatce. Dzisiaj to chyba nawet Lucjan Brychczy by nam ze dwie strzelił.
Być może Jagiellonia przeszarżowała w pierwszej połowie, gdzie stosowała bardzo wysoki pressing na połowie gospodarzy, być może zawiodło co innego, np. za późna reakcja z ławki Jagi. Wygrała drużyna lepsza, z lepszymi piłkarzami, ale tak wysoka porażka nie powinna był się zdarzyć. Całe grono odpowiedzialnych za klub ma o czym myśleć. Trenerzy o ustawieniu drużyny, dyrektor sportowy o transferach na kolejny sezon, niektórzy piłkarze o swojej postawie. Cała trójca, która zjechała do boxu przy okazji potrójnej zmiany zawiodła w drugiej połowie okrutnie.
Osobny akapit należy się występowi Marca Guala. Pomimo kontrowersji uważam, że gracz ten powinien wystąpić w tym spotkaniu od pierwszej minuty. Sportowiec zasługuje na udowodnienie, że jest profesjonalistą. Czy ta sztuka udała się naszemu (jeszcze) zawodnikowi? Ja mam duże wątpliwości. Reakcja po strzelonym golu była bardzo wymowna i zgadzam się z głosami, że była bardzo nie na miejscu i obniżyła morale drużyny. Niektórzy powiedzieliby nawet, że Gual grał poprawnie, tak, żeby nie zrobić krzywdy swojemu przyszłemu pracodawcy, ale żeby nie było tego za bardzo widać. Moim zdaniem dało się zauważyć mniejszą koncentrację i zaangażowanie niż zwykle. Do sabotażu było daleko, ale nie było 120% z wątroby, czego można by oczekiwać od prawdziwego profesjonalisty. Było 80% kondotiera, któremu kończy się kontrakt. W przerwie canal+ powołał na wywiad oczywiście Guala i pani Malarzowa spytała go, jak się czuje, czy to dziwny mecz dla niego, etc. Ten odparł, że tak, że dziwny, że ma dwie drużyny, ale teraz gra dla Jagi, a potem będzie, cytuję, „enjoying this”. Wypowiedź i zachowanie podobnie kuriozalne, jak Skrzypczak przepraszający kibiców Lecha za strzelonego gola (w wygranym przez poznaniaków meczu!). Zbigniew Boniek powiedział w życiu wiele głupich rzeczy, ale stwierdzenie, że w piłkę gra się najpierw głową, a potem nogami mu się udało. Kibice zapamiętują piłkarzy za charakter, pamiętajcie o tym, drodzy kopacze.
Tak więc Marcu, enjoy Warsaw.
Sierpowy
P.S.
https://twitter.com/dwardzich22/status/1657121557133635584?t=TMnMqUgGzMDsM_aNNUGZvw&s=19&fbclid=IwAR2TEXTYBM3lliuIARrQz5-LxOE-kMvaRc2hQdU_2TbIZW6H1vJDf3puX-w
Kto ma tt, ten może sobie obejrzeć początek enjoyowania.