Wszyscy robiliśmy reklamę, żeby przyciągnąć jak największą rzeszę kibiców. Po trosze to się udało, choć liczyłem na więcej. 11547 dziś się stawiło na
Słonecznej. Nie wiem czy w tej liczbie policzeni byli kibice z Łodzi. Cały niemal sektor gości był zapełniony osobnikami w czerwonych koszulkach. W każdym bądź razie nigdy już nie pobijemy rekordu z 1987 roku a to z tej przyczyny, że stadion jest mniejszej pojemności. Ale tyle tych statystycznych wyliczeń.
Mecz rozpoczął się od ataków Jagiellonii. Jak to ktoś powiedział, że Jagiellonia grała jak nie Jagiellonia. Ciągle mamy w pamięci ubiegły sezon o którym jednak trzeba szybko zapomnieć. Dziś tak jak w poprzednim meczu z Puszczą białostocki zespół ruszył do ataków. Jednak brakowało sytuacji, żeby poważnie zagrozić bramce rywala. To co nam się nie udało, udało przyjezdnym. W 36 minucie po strzale zza pola karnego piłka wpadła do siatki obok zdezorientowanego Zlatana. Wtedy wdarł się w moje serce niepokój i obawa, że dziś wygrać będzie ciężko. Wszak łodzianie lepiej się prezentowali niż przed tygodniem ekipa z Niepołomic.
Ale oczywiście całkowicie wiary nie zatraciłem.Wszyscy obok mnie i cały stadion darł się w niebogłosy dopingując Jagę. Do przerwy już nic się nie udało zrobić i jak w książce Adama Bahdaja do przerwy 0:1 było. Po zmianie stron nadal nasi starali się odrobić straty. Jakby było łatwiej bo atakowali na bramkę, gdzie był nasz sektor. Jeszcze bardziej nasi się rozkręcali gdy na boisko wszedł w 61 minucie Afimico Pululu. I już niemalże w pierwszej akcji po strzale głową piłka wpadła do siatki. Była to przedwczesna radość, gdyż nasz nowy nabytek był na spalonym. Ale co się odwlecze to nie uciecze. W 79 minucie sędzia Frankowski z Torunia podyktował rzut karny i pewnym egzekutorem był właśnie Pululu. Udało się doprowadziliśmy do wyrównania i już byłem zadowolony. Ale nie piłkarze i cały stadion, który w szaleńczym pościgu dążyli do zwycięstwa. I się udało. Widzew już powoli opadał z sił a my jakby dał nam ktoś kopniaka w tyłek. W 86 minucie sędzia podyktował tuż przed polem karnym rzut wolny. Piłka w pięknym stylu przeleciała nad murem gości i po długim rogu tuż pod poprzeczką zatrzepotała w siatce. Ja już stary jestem i ślepowaty od razu pomyślałem, że to gol Nene. Nic bardziej mylnego. Tym kapitalnym strzałem i w konsekwencji zwycięskim golem popisał się Bartłomiej Wdowik. Radość nie do opisania. Cieszyliśmy się jak dzieci. Bo dawno piłkarze nie sprawili tyle radości.
Oczywiście, dmuchamy na zimne. Bo to dopiero początek. Przed Jagiellonią masę trudnych pojedynków, jak choćby najbliższy na Bułgarskiej z Lechem. Ale już do stolicy Wielkopolski pojedziemy bez pampersów, powalczyć o jak najkorzystniejszy wynik. A teraz mamy weekend, piękna sobota i cudowna niedziela. Odpoczywajmy i cieszmy się. Trochę prywaty. Chciałem pozdrowić Kacpra Sowińskiego, wytrwały czytelnik moich wypocin