Zakończona właśnie przerwa reprezentacyjna przydała się naszym jagiellońskim piłkarzom w sposób doskonały. Trener Siemieniec miał szansę na zrobienie „przeglądu wojska” i dał swoim zawodnikom poszaleć po boisku. Stało się to w Bielsku Podlaskim, gdzie miejscowy IV-ligowy BKS Tur obchodził setną rocznicę powołania na świat. Z tej okazji dziewiątego września, starszy o trzy lata, ekstraklasowy zespół Jagiellonii wziął udział w towarzyskim „Meczu stulecia” z Turem.
Ostre strzelanie
Widowisko było co prawda było jednostronne, ale pierwszy raz byłem na takim meczu (bilet nr 765), na którym cała publiczność biła brawo drużynie przyjezdnych po każdym golu i dobrym zagraniu. Swoim też, choć tu powodów do zachwytu było o wiele mniej.
Widownia składała się z bielszczan i z okolic, oraz z białostoczan. Wszyscy razem bawili się świetnie. Był to prawdziwy mecz przyjaźni. I nikt nie wyszedł z imprezy zawiedziony. Piłkarze też, zwłaszcza ci z Jagiellonii. Tym bardziej, że mieli wyśmienitą okazję do przeprowadzenia strzeleckiej kanonady.
W rezultacie Żółto-Czerwoni wygrali 11:0, co wyraźnie oswoiło ich ze zdobywaniem bramek. I to tworzące się przyzwyczajenie do strzelania goli już zdążyło przełożyć się na wynik ligowy. Pomogło ono odwrócić los niedzielnego spotkania z Radomiakiem, gdy przegrywając 0:2, nasi piłkarze postarali się ograć ich na 3:2.
Napad optymizmu
Mówi się, żeby nie chwalić dnia przed zachodem słońca, co oznacza, aby nie chwalić dnia przed zachodem słońca. Czyli żeby przedwcześnie nie uznać czegoś za dobre, co finalnie może okazać się wcale nie takie dobre. No ale jeśli przez zachód słońca rozumielibyśmy koniec rundy jesiennej albo koniec sezonu piłkarskiego, to w ogóle nie moglibyśmy odnosić się do bieżących wydarzeń.
Zatem, mimo że nie mamy jeszcze końca rozgrywek, napiszę, o ogarniającym mnie i wielu kibiców, z którymi rozmawiałem, optymizmie dotyczącym obecnej sytuacji w Jagiellonii. A optymizm ów pojawił się z chwilą pozbycia się przez klub poprzedniego trenera pierwszego zespołu Jagiellonii i objęcia tej posady przez Siemieńca. Wówczas nam, kibicom Żółto-Czerwonych, zajaśniało słoneczko i pojawiła się nadzieja na lepsze czasy.
Pełną piersią odetchnęliśmy po mrocznych czasach zacofania, tumiwisizmu, ciemnogrodu, ciągłej groźby spadku z ekstraklasy. Musieliśmy znosić lata marnowania potencjału ludzkiego i finansowego w klubie, lata późnej mamrotczyzny, zajączyzny, nowaczyzny i stolarczyzny.
„Trzej przyjaciele z boiska”
Zanim Adrian Siemieniec zabrał się w kwietniu tego roku za pierwszy zespół, w klubie pojawili się nowi ludzie. W ubiegłym roku, od stycznia – prezes Wojciech Pertkiewicz, a od marca – dyrektor sportowy Łukasz Masłowski. I to są właśnie trzej muszkieterowie, którzy – jak sądzę – wyciągają Jagiellonię z tarapatów.
Co do prezesa i dyrektora, początkowo istniały obawy, że jako ludzie spoza naszego regionu, nie wykażą wystarczającej determinacji do realizacji niezbędnych celów, koniecznych do przestawienia klubu na właściwe tory. Okazało się jednak, że obaj potraktowali swoje zadania poważnie i z dużym zaangażowaniem.
Można mieć do nich tylko jeden poważny zarzut. Chodzi oczywiście o Stolarczyka. Samo jego zatrudnienie było dziwne, bo przecież nie legitymował się żadnymi wynikami. Wręcz przeciwnie, miał antywyniki. Problem, że tak długo zwlekano z pozbyciem się go, bo jego dorobek nie powalał, ale mało brakowało żeby on sam by powalił zespół i klub. Puszczając tę kwestię w niepamięć, można stwierdzić, iż wygląda na to, że klub dostał się wreszcie we właściwe ręce.
Klub podnosi się z kolan
Prezes Pertkiewicz walczy o finanse, nie słychać, aby klub nadal stał na skraju przepaści, choć do uzdrowienia pewnie daleko. Dowodem tego jest walka o racjonalizację umowy ze spółką zarządzającą stadionem. Natomiast za sukces można uznać uzyskanie obietnicy (o ile nie jest ona tylko kiełbasą wyborczą) dofinansowania do odbudowania balonu treningowego przy Elewatorskiej.
Co do dyrektora Masłowskiego, można powiedzieć, że Jagiellonia nigdy nie miała lepszego fachowca od transferów. Wszyscy nowi zawodnicy, ściągnięci przez niego, wcześniej czy później zaczynają się sprawdzać na boisku, choć z czasem może ujawni się jakiś niewypał, co trudno wykluczyć.
A Siemieniec po prostu robi swoje. Wyzwolił w zawodnikach chęć do gry i do wygrywania, zaszczepił piłkarzom ducha walki. Prowadził zespół w 15 meczach, 2 zremisował, 5 przegrał, 8 wygrał. Zarobił 26 punktów. Średnia punktów na mecz: 1,73. Takiego wyniku jeszcze nie mieliśmy. Przynajmniej na tym etapie.
Światło w tunelu zabłysło kilka miesięcy temu, nie wiadomo jak długo to szczęście potrwa, ale życzmy klubowi, piłkarzom i sobie: chwilo trwaj, jak najdłużej!
Dreptak
Foto: Dreptak
3:0
-:-