Addictive (Część I)
FYM  |  8 Stycznia 2024  g. 1:08
...

Jak sam tytuł wskazuje, tekst będzie miał swoją kontynuację. Cześć druga powstanie po zakończeniu sezonu. Tymczasem...

Przed świtem przemierzałem kolejne trasy, poznając miejsca, o których istnieniu nie wiedziałem. Pobiegłem na Księżyc i z powrotem…


Zapewne wszyscy, którzy mają okazję to czytać kojarzą taki klub jak Legia Warszawa. Tak, zaczynam ten tekst od Legii, nie macie halucynacji. W sierpniu 1995 ekipa ze stolicy pokonała w dwumeczu szwedzki IFK Goteborg i awansowała do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Po meczu w szatni zajmowanej przez ówczesnych mistrzów Polski miała miejsce scena, kiedy jeden z zawodników spoglądał na półkę na której stał obrazek Matki Boskiej. Nie pytajcie kto taki, nie pamiętam. Do tego, to nieistotne. Padły wówczas z jego ust słowa "Matka Boska będzie teraz jeździła z nami na wszystkie mecze". Wejście do rozgrywek grupowych już wówczas było nie lada wyczynem, a wszyscy wiemy jak wygląda to teraz z perspektywy czasu biorąc pod uwagę, że potem jeszcze tylko dwukrotnie udała się ta sztuka polskiemu klubowi. Ten awans był dla tamtej drużyny czymś nowym, a jednocześnie powrotem do czegoś co znali z przeszłości. Dla Jagiellonii czymś takim był rok 2007 i awans do Ekstraklasy po 14 latach od jej opuszczenia…

Część kibiców pamiętała Jagiellonię z przełomu lat 80-tych i 90-tych i jej występy w najwyższej klasie rozgrywkowej. Na trybunach przy Słonecznej było jednak mnóstwo przedstawicieli pokolenia, dla którego to było pierwsze zetknięcie na żywo z tym zjawiskiem. Wszechobecne podniecenie udzielało się również piłkarzom, którzy byli niesieni dopingiem i stawiali opór przyjezdnym. Jesienią 2007 z Białegostoku komplet punktów wywiozła tylko Dyskobolia. Były niezłe wyniki, była dobra atmosfera na na trybunach, które zapełniały się na długo przed pierwszym gwizdkiem. Fajnie było. Do czasu, bo wiosna pokazała, że wśród tych nowości była jeszcze jedna w postaci zderzenia się z faktem, że teraz Jagiellonia grała w lidze dla dużych chłopców. W lidze, gdzie siły trzeba mieć na cały sezon, a nie na rundę. 4 punkty - tyle wyniósł dorobek białostoczan po powrocie na boiska po przerwie zimowej. To było bolesne. W ostatnich 9 kolejkach zespół za każdym razem schodził z boiska pokonany. To była sroga lekcja, ale zakończyła się bez konsekwencji w postaci spadku. Beniaminek z Podlasia pozostał w Ekstraklasie…

Z większą świadomością tego jak to wszystko wygląda kontynuowana była przygoda "Żółto-Czerwonych". Przygoda na poletku ligowym, jak i pucharowym. Tutaj w pamięci kibice mieli rok 2004 i półfinałowe starcie z Legią Warszawa. W sezonie 2008/09 los ponownie skojarzył Jagę i Legię. Stołeczny klub okazał się lepszy w rzutach karnych. Szczęście się do nich uśmiechnęło. Tak bywa. Do nas uśmiechnęło się w kolejnej edycji. Wygrane mecze po dogrywkach w Tychach i Gdyni oraz wygrane dwumecze z Koroną (gdzie trzeba było odrabiać dwubramkową stratę) i Lechią zaprowadziły Jagiellonię do finału. I tu ponownie szczęście się do nas uśmiechnęło, bo jako rywala dostaliśmy drużynę występującą poziom niżej. To szczęście zostało wykorzystane, trofeum zostało zdobyte. Jagiellonia na poważnie dołączyła do wyścigu…

Ścigałem się z psami z sąsiedztwa. Słuchałem głosu w mojej głowie…

Niezależnie od tego jak "ciężką" drabinkę miała Jagiellonia zdobycie Pucharu Polski musiało budzić respekt. W tamtym sezonie to nie był jednak jedyny pokaz siły ze strony Jagi. Białostoczanie rozpoczęli sezon z ujemnym dorobkiem punktowym. 10 oczek do odrobienia mogło już na dzień dobry wbić drużynie ostrze w plecy, które zespół próbowałby wyciągnąć przez cały sezon, by na koniec zauważyć, że znalazł się pod kreską i czeka go degradacja. Czy tak się stało? No właśnie nie. Już po pierwszych 4 kolejkach minus zniknął z tabeli. Pokaz siły? Tak, mentalnej. Słoneczna była kierunkiem niezbyt lubianym, bo grało się tu bardzo trudno. W całym sezonie tylko Lech (czyli późniejszy mistrz) wygrał na terenie Jagi. I wyrwał to zwycięstwo w ogromnych bólach, bo po 20 minutach przegrywał 0:2. Potem jednak Lewandowski (który odchodząc ze Znicza o mało nie wylądował w Jadze) i spółka wzięli się do roboty i trzykrotnie pokonali Gikiewicza. Gdyby nie te ujemne punkty Jagiellonia zakończyłaby sezon na 6 miejscu. Tu już nie było żartów. Pojawił się nowy gracz na planszy...

W kolejnym sezonie ten nowy gracz zaczął rozstawiać rywali po tej planszy po swojemu. W pierwszy grudniowy weekend 2010 miała zostać rozegrana 16 kolejka, ale warunki atmosferyczne na to nie pozwoliły. I tak, po 15 kolejkach liderowała właśnie Jagiellonia. Jagiellonia u siebie nie tylko nie przegrywała, ale nawet nie bawiła się w remisy. Przy Słonecznej jesienią pozostał komplet punktów. Taki obrót spraw miał oczywisty efekt. Efekt w postaci tego, że w głowach kibiców zasiadających na trybunach pojawił się głos. Głos ten wybrzmiewał poprzez jedno słowo - mistrzostwo! 10 lat po tym jak drużyna walczyła w III lidze o awans poziom wyżej, teraz na horyzoncie pojawiała szansa na osiągniecie czegoś wręcz niewyobrażalnego. Niestety, szansa ta została zaprzepaszczona, bo ktoś uznał, że znakomitym posunięciem będzie sprzedaż w środku sezonu kluczowego zawodnika, którego atrybuty powodowały, że rywale przeciwko Jagiellonii cofali własne linie o kilka, jak nie kilkanaście metrów bliżej własnej bramki. Kamil Grosicki odszedł do Turcji, a mistrzowie rundy jesiennej w pierwszych 5 wiosennych spotkaniach zdobyli całe 2 punkty. W taki sposób tytułu zdobyć nie można było. Skończyło się 4 miejscem…

Mistrzostwa nie było, ale głos pozostał. Głos, który wzbudzał żal niewykorzystanej szansy. To jest ciężar, dla piłkarzy, dla kibiców, dla wszystkich. Ten ciężar zaczął przygniatać czego następstwem była porażka w Kazachstanie i odejście Michała Probierza. Lukę po nim próbowano zapełnić kolejno Czesławem Michniewiczem, Tomaszem Hajto i Piotrem Stokowcem. Bez skutku. Drużyna popadła w przeciętność i zajmowała miejsca w środku tabeli. W marcu 2014 ma miejsce wyjazdowy mecz z Legią, który ostatecznie kończy się walkowerem. To wtedy pada "klątwa Hadaja", która jeszcze podbija ten głos w głowach białostockich kibiców. Miesiąc później Jaga inkasuje 6 goli w Poznaniu i na stanowisku pierwszego trenera następuje zmiana - wraca Michał Probierz. Efekt "nowej miotły" nie pomógł w przebrnięciu przez półfinał PP, gdzie lepszy okazał się Zawisza Bydgoszcz, ale przyszłość wydawała się być nieco jaśniejsza…

Gdy traciłem siły, niosła mnie muzyka…

W przeciwieństwie do drużyny w górę szły trybuny wokół murawy. W sierpniu 2013 udostępniono ich pierwszą część. Ich debiut wypadł średnio, bo Jaga przegrała z Pogonią 2:3. Znacznie bardziej udany był mecz kolejny, bo zakończony zwycięstwem 6:0 nad Ruchem Chorzów. To wciąż najwyższe zwycięstwo Jagiellonii w Ekstraklasie. Blisko wyrównania tego osiągnięcia było w październiku 2014, kiedy to miało miejsce otwarcie całego stadionu, a w Białymstoku gościła… Pogoń Szczecin. Tym razem Jaga nie była gościnna. Gospodarze odprawili ekipę z Pomorza Zachodniego z bagażem 5 goli. Ten spektakl odbył się w obecności ponad 21 tysięcy widzów. Takiej frekwencji na meczu "Żółto-Czerwonych" nie było od 1988 roku. Ten wynik był rzecz jasna spowodowany okolicznościami i w kolejnych meczach na stadionie było mniej tłoczno, ale wciąż były to liczby nieosiągalne w poprzednich latach. Te trybuny, ich szum, ich tumult, ich… muzyka niosła tamtą drużynę. Do zwycięstw, do punktów, do walki. Walki o ten cel, o którym przypominał ten głos w głowie. Tamta Jagiellonia mogła zdobyć mistrzostwo. Mogła, ale nie zdobyła. Zabrakło na mecie 3 punktów. 3 punktów, które w opinii wielu zostały skradzione przez sędziego Gila w meczu przy Łazienkowskiej, kiedy to arbiter z Lublina w doliczonym czasie najpierw nie podyktował karnego Jagi, a chwilę później kontrowersyjną "jedenastkę" podarował Legii. Po tamtym spotkaniu pozostało tylko… pierdolnąć whisky (jak wspomniał wówczas na konferencji pomeczowej Michał Probierz). Tytuł zdobył Lech, Jagiellonia miała pierwsze podium w swojej historii. I miała coś jeszcze, tę muzykę…

Trybuny pomagają, ale za piłkarzy zadania nie wykonają. Co oczywiste, apetyty wzrosły. Wszyscy liczyli, że zespół ponownie powalczy o najwyższą lokatę w Ekstraklasie. Runda jesienna pokazała, że oczekiwania wobec drużyny trzeba diametralnie zmienić. Przy Słonecznej Jaga potrafiła zremisować z Legią i wygrać z Lechem. Niestety, potrafiła również zaliczyć przed końcem roku aż 5 porażek na własnym terenie. Z taką dyspozycją nie było co myśleć o pucharowej lokacie. W 24 kolejce ponownie udało się pokonać Lecha, do tego w Poznaniu. Mogło się wydawać, że to sygnał iż drużynę stać na to, by sezon kończyć w grupie mistrzowskiej. Sygnał okazał się fałszywy. W kolejnych 6 meczach Jaga zdobyła raptem 4 punkty zaliczając srogie porażki w Gdańsku i Krakowie (dwa razy po 1:5). I tak, trzecia drużyna poprzedniego sezonu była zmuszona walczyć o utrzymanie. Walka szła chimerycznie, ale ostatecznie spadły Górnik Zabrze, który miał sporą stratę przed podziałem punktów, oraz Podbeskidzie, które w grupie spadkowej zdobyło zaledwie punkt, a przystępowało do grania w niej z nalepszych dorobkiem po 30 kolejkach. Nie ma co dywagować czy było blisko czy nie, ale katastrofa na horyzoncie była widoczna. Po takim sezonie nie było łatwo o dobrą atmosferę…

No właśnie, atmosfera. Wydawać by się mogło, że po takim rozczarowującym sezonie trybuny będą wspierać piłkarzy w okrojonym składzie. Nic bardziej mylnego. Średnia frekwencja na 5 pierwszych domowych spotkaniach tamtego sezonu wyniosła blisko 16500 widzów. I wśród nich nie było ani meczu z Legią, ani z Lechem. Kibice wierzyli, kibice przychodzili, kibice wspierali. Piłkarze z kolei się kibicom zrewanżowali. Po 30 kolejkach Jagiellonia zajmowała fotel lidera Ekstraklasy. Przewaga nad rywalami duża nie była, ale była. Po tym jak 17 maja Jaga dostała lanie w Gdańsku (0:4 po hattricku Marco Paixao), a Legia pokonała na Łazienkowskiej Lecha z przewagi zrobiła się strata. Strata do drużyny ze stolicy, która w kolejnej kolejce przyjeżdżała na Podlasie. To był mecz z pamiętnym występem Jacka Góralskiego, który "schował do kieszeni" Vadisa (który ostatecznie wyleciał z boiska). Niestety, formacji ofensywnej już tak dobrze nie poszło i skończyło się bezbramkowym remisem. Przed ostatnią serią gier na tytuł szanse miały aż 4 ekipy. Jagiellonia musiała liczyć, że Lechia nie przegra w Warszawie i że uda się wygrać z Lechem. Lechia swoje zrobiła. Czy trzeba przypominać jak to wyglądało przy Słonecznej? Czy trzeba przypominać odrabianie dwubramkowej straty? Czy trzeba przypominać przedłużenie meczu o 10 minut? Czy trzeba przypominać ten strzał Tomasika, którego nie udało się przeciąć Tarasowi? Nie było trzeciej bramki, nie było zwycięstwa, nie było mistrzostwa…

Zmierzyłem się ze swoim wczorajszym dniem, mając u boku cały świat…

Pozostał żal, pozostał głos w głowie, pozostało coś jeszcze - widok, który mnie osobiście skręca do dnia dzisiejszego. Koszulki i szaliki z hasłem "Wicemistrz Polski". Rozgrywki Ekstraklasy to rozgrywki o tytuł mistrzowski. Pchanie tego hasła na pamiątki kibicowskie, to była celebracja porażki, za którą stała nieodparta chęć dorzucenia kilku złotych do klubowego budżetu. Zespół zajął drugie miejsce i to idzie do statystyk. Piłkarze dostali srebrne medale i to idzie na półki w ich domach. I tyle. Należy zająć się kolejnym sezonem, a nie monetyzacją tego, że coś było blisko, ale ostatecznie nie zostało osiągnięte. Z takim nastawieniem trudno o sukces, a pragnienie sukcesu rosło. To był już nie tylko głos w głowie. To był palący krzyk, który czekał na uciszenie. I to zadanie stanęło przed Jagiellonią w kolejnym sezonie. To zadanie stanęło przed następcą Michała Probierza czyli Ireneuszem Mamrotem. Trenera Mamrota w Białymstoku mało kto kojarzył. To był zaskakujący wybór. Publika nie spodziewała się, że trenerowi bez żadnego doświadczenia w Ekstraklasie, który przez całą karierą nie ruszył się (poza meczami wyjazdowymi rzecz jasna) poza Dolny Śląsk zostanie powierzona misja zmierzenia się z tym, co po sobie zostawił Probierz…

Obawy, że może powtórzyć się sytuacja z sezonu 15/16 okazały się nieuzasadnione. Drużyna prezentowała się jednym słowem dobrze. Dwa słowami? Bardzo dobrze. Nie brakowało wpadek, nie da się zaprzeczyć. Na szczęście w pamięć łatwiej wbijały się pozytywy. Takie jak pokonanie Legii zarówno w Białymstoku, jak i w Warszawie czy też wręcz legendarny mecz z Arką, kiedy udało się w doliczonym czasie gry przechylić wynik z 1:2 na 3:2. Tamto spotkanie z drużyną z Gdyni miało miejsce tuż po klęsce w Poznaniu (1:5). Cieszyło to, że drużyna potrafiła pokazać, że jest w stanie podnieść się i wyrwać zwycięstwo w takich okolicznościach. Cieszyło również to, że Legia przegrała na Łazienkowskiej z Wisłą Kraków i po 28 kolejkach Jaga liderowała z 3 punktami przewagi nad ówczesnymi mistrzami. Niestety dwie kolejki kończące rundę zasadniczą przyniosły niespodziewane porażki z Zagłębiem i Wisłą Płock i Jagiellonia na starcie grupy mistrzowskiej musiała oglądać plecy Lecha. Lecha, który ostatecznie w walce o mistrzostwo się nie liczył, bo zaliczył katastrofalną końcówkę sezonu zakończoną walkowerem dla Legii. Walczyła Jagiellonia, walczyła Legia. Niestety, Jagiellonia w tej walce się nie popisała. Porażki u siebie z Górnikiem Zabrze i Wisłą Kraków (obie w końcowych minutach) to nie był dobry fundament pod rywalizację z Legią. Ta z kolei zaliczyła wpadkę u siebie z Zagłębiem i bezpośredni mecz w Białymstoku był szansą na objęcie liderowania. Niewykorzystaną, bo skończyło się 0:0. Obie ekipy zaliczyły po dwa zwycięstwa i wszystko miało rozstrzygnąć się w ostatniej kolejce. Jagiellonia musiała mieć nadzieję, że Lech zrobi wszystko by pokrzyżować plany Legii i ta nie będzie świętowała tytułu przy Bułgarskiej. Poznańskie trybuny miały jednak inne priorytety i skończyło się wspomnianym wcześniej walkowerem i wygrana Jagi z Wisłą Płock zdała się na nic…

Ireneusz Mamrot jak na debiutanta zaliczył znakomity sezon, ale zaczęły się pojawiać pytania czy osiągnięty wynik to bardziej zasługa jego czy swego rodzaju "samograj" po Michale Probierzu. Osoby optujące za jedną, jak i drugą opcją mogły czuć, że racja jest po ich stronie w zależności od momentu sezonu. W rozgrywkach ligowych drużyna nie była w stanie utrzymać tempa rywali. Wszystko wskazywało, że jeżeli ktoś ma stanąć na drodze Legii, to tym razem nie będzie to Jagiellonia, a Lechia Gdańsk. Jak się później okazało Lechia stanęła na drodze komu innemu. I to dwukrotnie. Komu? Właśnie Jagiellonii, która to obniżając loty w lidze wypadała znacznie lepiej w Pucharze Polski. Mniej lub bardziej szczęśliwe wygrane zaprowadziły białostoczan do wielkiego finału na Stadion Narodowy. W tymże finale przeciwnikiem Jagi była właśnie gdańska Lechia. I tak jak w doliczonym czasie Jagiellonia przechylała szalę na swoją korzyść w meczach z GieKSą w Katowicach czy w półfinale z Miedzią Legnica, tak w Warszawie los uśmiechnął się do rywali. Trofeum do domu zabrała Lechia. I z tą samą Lechią Jagiellonia potykała się w Gdańsku w ostatnim meczu sezonu. "Żółto-Czerwoni" zajmowali 5 miejsce i mieli tyle samo punktów co Cracovia, która miała przewagę z rundy zasadniczej. "Pasy" niespodziewanie poniosły klęskę przegrywając u siebie 0:3 z Pogonią. Wobec tego faktu Jadze wystarczał remis, by wskoczyć na 4 miejsce i zakwalifikować się do europejskich pucharów. Tylko, że gospodarze w Gdańsku nie okazali się gościnni i zwyciężyli. Po arcyciekawych bojach jakimi były starcia z Rio Ave i Gentem Jagiellonię czekał sezon bez gry w Europie…

Najpierw ważne były metry, potem kilometry, a na końcu charakter…

Przegrany finał na Narodowym był sygnałem, że kończy się pewna epoka. Rozpoczynała się nowa. Trener Mamrot został na kolejny sezon, ale Boże Narodzenie spędził już jako bezrobotny. To była sytuacja jak z zabawą klockami LEGO. Coś zostało zbudowane, ale widać było, że dalej nie ma sensu kolejne dokładanie pojedynczych elementów. Zaczęło się więc burzenie i próby złożenia czegoś na nowo. Próby niezbyt udane i po każdej znowu następowało burzenie. W latach 2020-2022 Jagiellonię prowadziło 6 (słownie: sześciu!!!) trenerów. Nawet gdyby pominąć Rafała Grzyba, to liczba 5 i tak robi wrażenie. Niezbyt pozytywne, ale robi. Brano nowych (a czasami i starych, bo przecież do klubu na pewien czas powrócił Ireneusz Mamrot) trenerów, brano nowych zawodników. Nie było w tym jednak widać pomysłu. Efektem tego wszystkiego był kompletny bajzel, który nie wpływał najlepiej na poczynania drużyny. Wydawało się, że zmian potrzeba trochę wyżej niż na ławce trenerskiej…

W czerwcu 2021 Cezary Kulesza opuścił Jagiellonię. Było to pokłosie jego kandydatury na prezesa PZPN. Kandydatury, która zakończyła się wyborem. Jego miejsce w gabinecie przy Jurowieckiej zajęła Agnieszka Syczewska, która w klubie pracowała od lat. Wieloletnia wiceprezes postrzegana jako specjalistka od spraw prawnych i szeroko pojętej papierologii dostała swoją szansę. Szansę, którą trudno nazwać wykorzystaną. Po pół roku została ona zastąpiona, a odchodziła w "blasku" historii ze zwolnieniem trenera Mamrota, o którego posadzie dzień wcześniej wypowiadała się jako o niezagrożonej. Nowym prezesem został Wojciech Pertkiewicz, który podobną rolę pełnił wcześniej w Arce Gdynia. 2 miesiące później pojawił się Łukasz Masłowski, który objął stanowiska dyrektora sportowego. Od samego początku nowe władze podkreślały, że sytuacja w klubie jest dramatyczna i poradzenie sobie z nią będzie wymagało drastycznych kroków. Rozpoczęło się kilkukrotne oglądanie każdej wydanej złotówki. Rozpoczęły się czystki w kadrze. Wszystko po to, by klub szedł do przodu, by pokonywał kolejne metry, w tempie niezbyt imponującym w porównaniu z rywalami, ale do przodu. Nowe standardy spowodowały, że nawet pomimo kolejnych "trupów z szafy" jakoś to się wszystko kręciło. Zauważyli to chyba również właściciele, którzy w stanie wyższej konieczności zaczęli dorzucać do budżetu, by klub zachował płynność. Czas mijał i w tym wszystkim należało pamiętać, że takie funkcjonowanie jest krótkodystansowe i trzeba brać pod uwagę jak ustawić klub, by oprócz metrów zaczął pokonywać kilometry…

Kiedy drużyna prowadzona przez Macieja Stolarczyka zaliczyła 8 kolejnych spotkań bez porażki w lidze, a do tego awansowała (z problemami, ale awansowała) do kolejnej rundy PP można było zaryzykować stwierdzenie, że chyba coś zaczyna działać tak jak powinno. I w najmniej oczekiwanym momencie twierdzący tak zostali boleśnie sprowadzenie na ziemię. Zespół zaliczył kompromitującą porażkę z III-ligowcem z Zielonej Góry kończą rozgrywki pucharowe, a potem na deser zaliczył wyjazdowe spotkanie z Wartą Poznań, które oprócz tego, że skończyło się porażką, to było prawdziwą katorgą, dla oczu, dla umysłów, dla serc. Przed wcześniejszą (ze względu na MŚ w Katarze) przerwą zimową Jaga przegrała jeszcze 3 ostatnie mecze. Jednym z nich było lanie od Legii (2:5) i to przy Słonecznej. Nowy trener stracił poparcie trybun tak szybko, jak je uzyskał. Posady jednak nie stracił. Po każdym wiosennym meczu padało pytanie - kiedy nastąpi zmiana? Nawet po wygranym. Nastąpiła po remisie w Mielcu. Jagiellonia miała wówczas 2 punkty przewagi nad strefą spadkową. W pierwszych czterech meczach pod wodzą nowego trenera Jagiellonia zaliczyła trzy zwycięstwa (w tym imponujący powrót w Płocku, który okazał się być jedyną wyjazdową wygraną w całym sezonie) oraz dosyć pechową porażkę w Kielcach. Drużyna pokazała charakter, który okazał się kluczowy w tym momencie sezonu. I na to liczono, kiedy decydowano, by drużynę przejął debiutujący jako pierwszy trener w Ekstraklasie Adrian Siemieniec. Posunięcie było ryzykowne, ale się opłaciło…

Zainspirował mnie wyższy cel. Uniosłem się nad światem i wróciłem zmieniony…

Wszystko co do tej pory przeczytaliście w tym tekście nie miało na celu być lekcją historii. Znacie ją. Jedni lepiej, drudzy gorzej. Gdyby to miała być lekcja historii, potrzeba by znacznie więcej tekstu, bo wiele detali zwyczajnie pominąłem. To miało być przypomnienie drogi jaką przeszła Jagiellonia przez te kilkanaście kolejnych sezonów spędzonych wśród drużyn Ekstraklasy. Przypomnę, że tylko Legia i Lech mają dłuższą serię. To jest przeszłość. Przeszłość, którą od czasu do czasu wspominamy. Wspominamy wzloty, wspominamy upadki. Ostatnie lata to niestety ciągły regres. Od sezonów wicemistrzowskich drużyna zajęło kolejno miejsca 5, 8, 9, 12 i 14. Ten ciąg idzie w złą stronę i nie ma już za bardzo miejsca na kolejny element, który nie oznaczałby pożegnania z Ekstraklasą. Drużyna pod wodzą trenera Siemieńca dostała jasny cel - odwrócić tendencję. Ekstraklasa to nie Hogwart i zaklęcia nie działają. Nie wystarczy machnąć różdżką i powiedzieć "tabelus modificarus, Jagiellonia topus" czy coś w tym stylu. Tu potrzebne były wzmocnienia. Narracja z gabinetów była wszystkim znana - pieniędzy brak. Z pustego Salomon nie naleje… ale Masłowski co nie co już tak. Pojawiły się nowe twarze, nowe nazwiska, a wraz z nimi… nowe nadzieje. Nadzieje na to, że oglądanie Jagiellonii będzie jak najczęściej przyjemnością. Nadzieje, że dobra gra i dobre wyniki przyciągną na stadion więcej ludzi. Nadzieje, że przybywający do Białegostoku rywale punkt będą brali w ciemno. Zaraz, zaraz, tylko czy to są nowe nadzieje? Nie, te nadzieje pojawiały się na początku każdego sezonu. Tym razem było jednak trochę inaczej. Bo oprócz nadziei, pojawiła się również i wiara, w ilości chyba dawno niespotykanej. Tę wiarę widać również wśród zawodników. W materiałach filmowych z szatni bije nią po oczach. Przydarzył się falstart w Częstochowie? Przydarzył. Każdemu może, szczególnie, kiedy rywalem jest najlepsza drużyna poprzedniego sezonu i do tego grająca na własnym stadionie… ewentualnie zajezdni tramwajowej. Ale ten falstart nie zrobił krzywdy w sferze mentalnej. Drużyna pokazała, że jest skupiona i interesuje ją tylko zamierzony cel. Nawet kiedy nie idzie (jak np. w Poznaniu podczas potyczki z Lechem). Nie martwcie się, nie będę tu opisywał każdego meczu. To co się wydarzyło przez ostatnie miesiące znacie jeszcze lepiej niż poprzednie sezony. Jagiellonia powróciła. Jagiellonia powróciła zmieniona. Jagiellonia gra najatrakcyjniejszą piłkę w lidze. I to nie jest tylko opinia osób z tym klubem sympatyzujących. Najlepsza ofensywa, jakiej w Ekstraklasie nie widziano od 16 lat. Defensywa? Co prawda w ligowym top10 tylko Zagłębie straciło więcej goli od Jagi, ale jak powiedział za czasów gry w Madrycie Ronaldo (ten brazylijski) - "skoro przeciwnik strzela nam 4 gole, to im strzelimy 6". I to jest dobre rozwiązanie - bo daje 3 punkty… a na tym to polega. Tracimy bramki, ale gra formacji obronnej wygląda naprawdę przyzwoicie. Dieguez, to już właściwie gwiazda ligi. Skrzypczak zaliczył niesamowitą metamorfozę. Przesunięcie Sacka na prawą obroną okazało się strzałem w dziesiątkę. No a Wdowik… to jest w sumie materiał na oddzielny tekst. Broni nie tylko defensywa, ale cała drużyna. Nie raz się zdarzało, że najlepszy w odbiorze był np. Jose Naranjo. Atakuje nie tylko ofensywa, ale cała drużyna. I nie mam tu na myśli tylko tego, że Wdowik jest najlepszym strzelcem (bo przecież on te bramki zdobywa po stałych fragmentach). To jest zbudowana drużyna. To jest żółto-czerwony kolektyw. To jest załoga Twierdzy Białystok…

Termin "Twierdza Białystok" stał się popularny w ostatnim czasie. Nie spodobało się to niektórym kibicom Śląska Wrocław, którzy uważają, że mają monopol na "twierdzę". No cóż, uważać sobie mogą. Lepiej niech się zainteresują fauną w swoim zoo, bo jak Exposito zgodzi się na nowy kontrakt, to już nie tylko kapibary będą miały przechlapane. Wróćmy jednak na Podlasie. Bardzo chciałbym napisać, że wraz z wynikami, które poszły w górę znacząco lepiej wygląda również frekwencja na trybunach. Chciałbym, ale nie bardzo mogę. Przy pominięciu meczu z Legią (bo to niestety inna bajka) średnia frekwencja nie przekroczyła 10000 widzów. To smutny fakt. Wspomniany mecz z ekipą ze stolicy jest oczywistym dowodem na to, że publika przy Słonecznej mogłaby być liczniejsza. Trzeba dotrzeć do tych ludzi, którzy na stadionie pojawią się raz czy dwa razy w roku. Kibice robią co mogą. Klub robi… coś tam robi, ale to wciąż za mało. Wiosnę w Białymstoku Jagiellonia zaczyna od meczu z Lechem, a sezon kończy meczem z Wartą. Te dwa spotkania z poznańskimi drużynami powinny przyciągnąć solidną liczbę, ale runda nie kończy się na dwóch meczach. Na każdym pozostałym, czy to z Ruchem, czy to z Pogonią, czy to z Koroną trybuny powinny być pełne. Nie dlatego, że jak tak napisałem. Dlatego, że ludzie się interesują Jagiellonią (i chwała im za to), ale coś ich powstrzymuje by temu zainteresowaniu nadać swego rodzaju regularność. Rozumiem, że są różne czynniki, które mogą mieć wpływ. Nie będę się upierał, że z każdym da się poradzić. Ale warto spróbować. Warto spróbować, bo mecz przed telewizorem, a mecz z trybun to dwa różne doznania. Przyjdź, jeden raz, drugi, trzeci. Na prostą, na łuk, no dobra… na VIPy też. Zobacz jak to wciąga. Poczuj jak Twoje serce i Twój umysł synchronizują się z tym, co się dzieje na boisku. Z tym co się dzieje na trybunach. Z pieśnią niosącą się z Ultry (i nie tylko). Jeśli poczujesz, że ten rytm powoduje, że chcesz więcej, wal śmiało na Ultrę. Stań tam, szalik w rękę weź i zaśpiewaj pieśń. Myślisz, że to tylko dla wybranych? Czemu Ty nie miał(a)byś być w tym gronie? Na każdym meczu widzę wokół siebie starszych, którzy mogliby siedzieć w domu, w kapciach, przed telewizorem, może swoją drugą połówką (i nie, nie mam na myśli butelki), ale są na trybunach. Widzę wokół młodszych, którzy mogliby w domu ślęczeć nad jakąś grą komputerową przy której klną bez przerwy, ale są na trybunach. Widzę wokół siebie dziewczyny, które mogłyby wybrać się z koleżankami do spa, ale są na trybunach. Widzę chłopaków (nie tych z agencji, ale "młode wilki"), którzy mogliby na ławeczce pomiędzy blokami sączyć browca, który akurat był na promocji w Żabce, ale są na meczu. Nazwijcie mnie nienormalnym, ale po ponad 20 latach na trybunach ja wciąż potrafię znaleźć motywację do poświęcania swojego czasu, swojego gardła, swojego serca dzięki temu co widzę wokół siebie na trybunach. Nazwijcie mnie głupim, ale wszyscy na trybunach mamy po tyle samo lat. Może nie po 1920, ale trochę mniej. Wszyscy jesteśmy młodzi. "Ta nasza młodość z kości i krwi, ta nasza młodość co z czasu kpi" śpiewała Halina Wyrodek w "Piwnicy Pod Baranami". Od pierwszego do ostatniego gwizdka (a czasem i dłużej) przeżywamy kolejną młodość. Bredzę? To nazwijcie mnie uzależnionym…

Za kilka tygodni Ekstraklasa wznowi rozgrywki. Jagiellonia zajmuje w tej chwili 2 miejsce w tabeli ze stratą 3 punktów do liderującego Śląska Wrocław. "Żółto-Czerwonych" wcześniej czeka obóz przygotowawczy w Turcji. Z zespołem pożegnał się Miłosz Matysik, który przeniósł się do ligi cypryjskiej. Niejako w jego miejsce pojawił się urodzony w Szwecji reprezentant Kosowa Jetmir Haliti. Czy można spodziewać się innych ruchów? Dosyć prawdopodobne wydaje się pozyskanie środkowego napastnika, który byłby alternatywą dla Pululu. Z przymrużeniem oka można patrzeć na wszelakie plotki dotyczące Bartka Wdowika. Puszczenie go zimą byłoby nierozsądne. Ja osobiście oferty "nie do odrzucenia" się nie spodziewałbym w tym okienku. Należy wierzyć w instynkt i notes Łukasza Masłowskiego. Latem skuteczność miał niebywałą. Zimą oczywiście opcje są ograniczone. Jako, że Jaga szuka zawodników, którym wygasają kontrakty w grę wchodzą głównie rynki nordyckie i bałtyckie. Można zawsze próbować wypożyczeń. Ale to już robota dyrektora sportowego i ja się do jego pracy mieszać nie będę (przynajmniej w tym tekście). Trener Siemieniec z pewnością ułoży plan na tę rundę wiosenną. I w głównej mierze mam tu na myśli plan dotyczący sfery mentalnej. Bo to tej wiosny prawdopodobnie będzie klucz do… no właśnie, do czego? Zawsze drażniło mnie odliczanie do jakiegoś progu, który miałby np. dać utrzymanie. Drużyna ma grać, drużyna ma walczyć o punkty. Co te punkty dadzą, okaże się po 34 kolejce (może i wcześniej, ale to tylko może). Pozwólmy im grać. Pokazali jesienią, że w stanie robić to na poziomie spełniającym nasze oczekiwania, a nawet marzenia. Nie pchajmy się w jakiś zbędny pressing. Zajmą pierwsze miejsce? No to będą mistrzami. Zajmą drugie lub trzecie? No to zagrają w eliminacjach europejskich pucharów. Zajmą niższe? No to zajmą. Wygrają Puchar Polski? Byłoby kozacko. Nie wygrają? Taka możliwość też jest. Będzie co ma być. Każda osoba zasiadająca na trybunach po tym co zobaczyła póki co w tym sezonie czegoś chce. To coś pewnie w bardzo wielu przypadkach się pokrywa. Zostawmy to. Przychodźmy na mecz, wspierajmy zespół, bawmy się. Nie patrzmy na 2011, 2015, 2017 czy 2018. To jest przeszłość. Jest rok 2024. Nie myślmy o tym głosie, o którym pisałem wcześniej. Śmiejmy się z "Klątwy Hadaja". Ona w końcu spadnie w otchłań. Byliśmy, jesteśmy, będziemy. No to bądźmy, tu i teraz. I właśnie o to proszę was. I mam też prośbę do drużyny. Proszę was ja… uzależniony…

JAGIELLONIO, ZAGRAJCIE… JAK NIGDY DOTĄD!

FYM

 
 
 
 
Klub
M
PKT
BR
1
Jagiellonia Białystok
30
56
68-41
2
Śląsk Wrocław
29
51
38-26
3
Lech Poznań
29
51
43-34
4
Pogoń Szczecin
30
48
56-36
5
Górnik Zabrze
29
48
39-32
6
Legia Warszawa
29
47
43-33
7
Raków Częstochowa
29
46
50-32
8
Widzew Łódź
29
42
39-38
9
Piast Gliwice
30
38
32-32
10
Stal Mielec
29
38
35-39
11
Zagłębie Lubin
29
35
31-43
12
Radomiak Radom
29
35
34-47
13
Warta Poznań
30
34
31-37
14
Puszcza Niepołomice
29
32
35-46
15
Cracovia
29
32
38-40
16
Korona Kielce
29
30
34-38
17
ŁKS Łódź
29
21
28-61
18
Ruch Chorzów
29
20
31-50
 
OSTATNI
26.04.2024, 20:30
 
 

2:2

 
 
 
 
Bramki
Zawodnik
10
Jesus Imaz
9
Afimico Pululu
9
Bartłomiej Wdowik
8
Kristoffer Hansen
7
Rui Filipe Da Cunha Correia Nene
6
Jose Manuel Garcia Naranjo
6
Dominik Marczuk
3
Mateusz Skrzypczak
2
Kaan Caliskaner
2
Jakub Lewicki
1
Wojciech Łaski
1
Michal Sacek
1
Jarosław Kubicki
 
 
 
 
Partnerzy
 
 
Darmowy Program PIT dostarcza Instytut Wsparcia Organizacji Pozarządowych w ramach projektu PITax.pl dla OPP
Znajdź nas na:
Partnerzy
 
 
© 2004-2024 jagiellonia.net. Wszelkie prawa zastrzeżone


Używamy informacji zapisanych za pomocą cookies i podobnych technologii m.in. w celach reklamowych i statystycznych oraz w celu dostosowania naszych serwisów do indywidualnych potrzeb użytkowników. Mogą też stosować je współpracujący z nami reklamodawcy, firmy badawcze oraz dostawcy aplikacji multimedialnych. W programie służącym do obsługi internetu można zmienić ustawienia dotyczące cookies. Korzystanie z naszych serwisów internetowych bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zapisane w pamięci urządzenia. Można zablokować zapisywanie cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki.