Serbia, kraj w którym nie byłem jeszcze w swoim życiu. W tym roku tak się poskładało, że zaistniała taka możliwość, Jagiellonia w 1/16 finału Pucharu Konferencji mierzy się z TSC Backa Topola i pierwszy mecz był rozgrywany na wyjeździe.
Nie mogłem sobie odmówić przyjemności zobaczenia Jagiellonii na żywo na nowym stadionie w Topoli, którego fundatorem jest niejaki Orban, a głównym sponsorem węgierski MOL. Nic w tym dziwnego. Ta część, obecnie Serbii, leży w Bacce, krainie która po pierwszej wojnie światowej na mocy traktatu w Trianon została odłączona od Węgier i stała się wojenną zdobyczą ówczesnej Jugosławii. Do dzisiaj ta część Serbii jest zamieszkała przez duży procent mniejszości węgierskiej. To można rozpoznać widząc reklamy, czy też nazwy lokalnych biznesów w tej okolicy.
W podróż trochę inaczej niż większość kibiców Jagiellonii wybraliśmy się busem. Wesoła gromada zebrała się bardzo wcześnie we środę rano i ruszyła w trasę. Lekki mróz, dobra droga i trasa mijała bardzo sprawnie. W międzyczasie oczywiście pojawiło się odrobinę %, jak chociażby taka lokalna marka w dużym ssakiem na etykiecie. Do tego kanapeczka, ogóreczek, oraz znane i cenione grzybki Księcia Betonu. Kilka przystanków szybkie siku i około 16 żegnaliśmy się z Unią Europejską. Wtedy koledze Prorokowi włączył się tryb bohater i koniecznie chciał wytłumaczyć pogranicznikowi aby w trybie pilnym oddał mu dowód tożsamości. Pozostała część wycieczki skutecznie udaremniła te wycieczki. Teren Serbii przywitał nas nawołaniami kolegi Proroka, aby włączyć gwiazdki i ch.j. W końcu mu włączyli drogę mleczną. Niejaki Dziki nie ustawał w dążeniu do tego, aby u Proroka nie zabrakło % w wydychanym powietrzu. W tym oparze alkoholu i absurdu dotarliśmy do Baćki Topoli. Ta przywitała nas deszczem. Na powitanie wyszedł nam gospodarz. Jego żółciutka kurtka doskonale kontrastowała z szarością miejsca docelowego. Po chwili zapoznania w sposób dość wymowny tłumaczył wyższość samsunga na apple, co wzbudzić mogło w koledze komputerowym dużą dozę oburzenia. Ale na szczęście, w mojej ocenie, nie słyszał. Całe szczęście, bo to fanatyk.
Kolega Pioter wynalazł bardzo sympatyczne miejsca zakwaterowania, oddalone od stadionu o niespełna 200 metrów.

W tak niewielkim mieście to wielka sztuka, tym bardziej wzbudziło to szacunek ludzi z busa. Kolejny etap, pójście na kolację. Bar z gatunku tego jak w Psach Pasikowskiego, kiedy major Gross negocjował ze Stasi. Kelnerzy, białe obrusy na stołach, niezbyt dobrej reputacji obcinający nas miejscowi i wszyscy oni w otoczeniu papierosowego dymu. Lata 90 pełną parą. Ale jedzenie szanowni państwo! Jakby sam Pan Jezusek po gardełku spacerował, do tego czerwone wytrawne, a koledzy rogate chmielowe. Kolacja elegancja Francja.

A po powrocie na bazę sauna i jacuzzi. Czego chcieć więcej? Pomimo długiej drogi wieczór nie zakończył się szybko. W tym wszystkim najciekawsze jest to, że już rano o godzinie 7 cała załoga była na nogach. Nasz Priest w iście diabelski sposób wyprowadzał w pole towarzyszy podróży serwując zakamuflowane dosmalenie rozmówcy.
Rano cel był jeden. Obejście miasteczka, śniadanie, małe co nieco – jak Winnie The Pooh. A że szukać daleko nie było potrzeba… Na początku była piekarnia, otwarta całą dobę. Burki z serem, mięsem bądź pieczarkami smakowały na świeżym powietrzu wybornie. Pojedzeni, a niektórzy fanatycy jedzenia obżarci, ruszyliśmy na miasto. W sumie to niedaleko, bo niecałe z 50 metrów i zakotwiczyliśmy w lokalu nad wejściem do którego dumnie powiewała serbska flaga.

Lokal ten to miejsce w którym rządziło jedno – sprzeczność. Każdy stół inny, każde krzesło z innej parafii, ciemnopomarańczowe ściany, a na nich nierówno powieszone okładki wielu płyt mega gwiazd muzyki, klasyki kinematografii. Klientela różna, od policjanta w mundurze, po starszą kobietę przy espresso. A największe wrażenie wywarł na mnie starszy Pan czytający gazetę, popijający kawę i namiętnie palący papierosa. To wszystko przy ledwie słyszalnej muzyce, klasyce alternatywnego rocka. My zaś zamówiliśmy wszyscy po chmielowym, niektórzy po dwa. Szczególnie mając na uwadze, że w dniu meczowym na miejscu obowiązywała prohibicja od godziny 15.00, o czym uświadomiła nas kartka na stoliku tuż obok wejścia do lokalu. Rachunek za cały stół trunków dla 8 osób wyniósł niespełna 45 pln w przeliczeniu na złotówki. Jak słusznie uznał Dziki GROSZA TU NIE PRZEPIERDOLIŁEM, A DINARY TAK. Kelner oświadczył, że płatność kartą nie jest możliwa, ale 500 dinarów w gotówce uruchomiło możliwość zapłaty kartą.

Na obiad udaliśmy się na miejscówkę gdzie wszystko smakowało nam poprzedniego dnia. W międzyczasie dołączyła ekipa Moniecka zgraja Amerykanów. Oczywiście powtórka, lokal w oparach dymu, przepyszne jedzenie, koledzy K i M, którzy podróżowali miejscowym PKSem z Belgradu.
Jak się okazało w lokalu stołowali się również bliscy Darko Churlinowa, rodzice, brat, partnerka.

Tu też jasno daliśmy znać skąd jesteśmy i dlaczego tu jesteśmy.
Potem mecz. Jak się skończył już opisałem. W kuluarach na uwagę zasługuje catering, miłe przyjęcie i otwarcie sklepiku jak miejscowi dowiedzieli się że jesteśmy z Polski i chcielibyśmy coś kupić na pamiątkę. Zero negatywnych emocji. Plus rozmowy z zawodnikami po meczu, po raz kolejny Pululu pokazał, że jest facetem z którym każdy i wszędzie może zamienić słowo w serdeczny sposób.

Wieczór był długi i upłynął na szczerych Polaków rozmowach. Obgadywanie, plotki, niesprawdzone informacje – tak to wtedy się tym wszystkim wzajemnie karmiliśmy, plus karmiliśmy się tym co kupiliśmy i mieliśmy jeszcze z Polski. Kolega Lolek był szczerze zaskoczony w wielu tematach jakie dzieją się wokół Jagiellonii, a Priest podprowadzał pod durnego chatę, a miał dobrą naleweczkę z mirabelki.
I czas na powrót. Krótka piłka, siku, prysznic, mycie kafli, dwójka i wio ku domowi. Książę betonu miał słowotok, a nawadniając się z plastikowego kubka uznał, że przypomina dziurka w nim przypomina inną dziurkę. Kolega komputerowy znany i ceniony znawca jabłek i golonki uznał, że nie ma ch.ja i musimy zjeść golonkę u Bacy w Chorzowie.
Znów było włącz wyłącz gwiazdki z pojeździe. I w takiej atmosferze podróż minęła szybko i znaleźliśmy się w Chorzowie. Zamówienie schabowych (wielkie jak tarcza hoplity)
i golonek (ciemne po śląsku) i czekanie na zamówienie.

Omówienie przez Księcia Betonu w szczegółach ubioru kelnerki, i tego co gdzie i jak by uczynił. W międzyczasie w związku z 14. lutego miała tam się odbyć rewia karaoke, a nasza ósemka pod nosami w równy sposób zanuciła Pszczółkę Maję Wodeckiego. Niewiele osób zjadło swoją porcję u Bacy. Golonka przereklamowana, w Czarnej lepsza. Ale Schabowe bardzo smaczne.
Po kolacji do domu, w tle mecz Medalików z Iszakami. My sami za to granie w skoki narciarskie. I tak przez pół Polski, Książę Betonu jak ten Walter Hoffer. Nie minęła północ jak byliśmy w Białymstoku. Pozdrawiam